Od festiwalu komiksów minęło już ponad dwa miesiące a my nadal z recenzjami w polu (kukurydzy z filmu „Dzieci kukurydzy”) i do tego z wysoką trawą (z filmu „W wysokiej trawie”). Jednym słowem- słabo (opisaliśmy na razie tylko Mity Cthulhu). Czas się więc ogarnąć niczym piekielny ogar i coś napisać. Jak obiecaliśmy, wypowiemy sie na temat „Żyjącej śmierci”, tym bardziej, że jest to dzieło, o którym nie wiedzieliśmy nic i kupiliśmy go na tzw. „spontanie”. Skusiła na niska cena (niestety tylko festiwalowa, ta normalna nie jest niska, ale do zniesienia) i szybkie przekartkowanie, po którym zorientowaliśmy się, że zarówno graficznie jak i pod względem ilości horrorowych motywów, będzie to samo piękno i dobro. Pozostała kwestia fabuły.
Ta jest następująca: ” Młody naukowiec prowadzący na Marsie zakazane badania zostaje porwany przez potężną i tajemniczą kobietę z dawnej Ziemi, która nakazuje mu dokonanie niemożliwego: ma ożywić jej córkę. Lecz nie zwraca się bezkarnie życia Śmierci…” (opis wydawcy) . W materiałach promocyjnych wspominane, że autorzy podążają śladami Mary Shelley”. Teoretycznie jest to prawdą, ale w sumie po części (a raczej po wierzchu), bo dostajemy też sporo innych motywów, tak że każdy może znaleźć coś dla siebie. Śmiem jednak twierdzić, że to nie koniecznie dobrze. Ale o tym później.
Standardowo zaczniemy od plusów.
Do zalet, jak się już wspomniało, bez wątpienia należy piękna oprawa graficzna. Rysunki na pierwszy rzut oka przypominają to, co oferuje w swej twórczości kultowy artysta- Andreas ( autor między innymi wybitnego „Rorka”) co samo w sobie jest mega rekomendacją. Dostajemy więc mnogość detalu, dużo precyzyjnego szrafowania, szerokie plany i nierzadko całostronicowe kadry. Ta przepiękna „adnreasowa”, pełna miliona szczegółów, elegancka estetyka, przejawia się głównie w tłach, „dekoracjach itp.”, design postaci jest już bardziej „niuskulowy”. Efekt jest naprawdę ciekawy a przy tym oryginalny. Na dodatek grafika jest bardzo klimatyczna i (mimo , że rzecz się dzieje w przyszłości) najwyraźniej inspirowana powieścią gotycką. Mamy posępne zamki, mroczne wnętrza, pająki, jakieś golemy itd. Jednym słowem- szata graficzna jest po prostu wyśmienita.
Co do fabuły, to dostajemy niezły miszmasz. Efekt jest… hmmm… frapujący? Tak, to dobre określenie. Jak się wspomniało dostajemy tu sporo „Frankesteina” Mary Shelley, z całym jego bagażem przekazu, ale mamy też coś z Lovecrafta (chociaż w sumie po wierzchu), różne wątki poboczne (np interesujący motyw robota służącego) a sama historia „mówi” czytelnikowi jeszcze inne rzeczy niż te, które by wynikały z podobieństw do powieści o szalonym naukowcu próbującym ożywić martwego człowieka. Oczywiście nie zdradzę jakie, żeby nie psuć zabawy. Pozostanę tylko w stwierdzeniu, że w krótkim w sumie komiksie dzieje się bardzo dużo i sama historia ma dużo różnych rzeczy do przekazania.
W pewnym jednak momencie pomyślałem jednak, że może za dużo? Komiks jest krótki, czyta się go szybko a mamy tu tyle różnych motywów i „przekazów”. Fantastyka naukowa, Lovecraft, gotyk, pająki, „golemopodobne” cyborgi, ośmiornice, ożywianie umarłych i inne sprawy. Choć świat przedstawiony jest przez to ciekawy, niezwykły i oryginalny, to chwilami ma się wrażenie, że jest on „przeładowany” a w pewnym momencie pomyślałem nawet, że niektóre zagrywki fabularno scenograficzne to takie trochę udziwnianie na siłę, powierzchowne silenie się na oryginalność. Miałem nawet przez to sporo obniżyć końcową ocenę, ale później wyczytałem gdzieś, że komiks jest na podstawie książki. Wiele to wyjaśnia. Świat, w którym dzieje się historia jest pewnie niewątpliwie spójny i wiarygodny, tyle tylko, że formatując go do medium komiksu, zapewne stracił część tej spójności i zapewne było to nieuniknione. W pewnym sensie więc można wspomniane „przeładowanie” usprawiedliwić.
Koniec końców „Żyjąca śmierć” jest satysfakcjonującą lekturą. Narysowana jest przepięknie a fabuła jest intrygująca, oryginalna i z przekazem (a nawet kilkoma). Poza tym mnogość horrorwych motywów zadowoli każdego fana grozy. Mimo, że część z nich to „entoruage” nie mający znaczenia dla fabuły, to jednak klimat stwarzają. Myślę, że gdyby historię trochę „rozwlec” (np przedstawić w dwóch tomach), mogłaby jeszcze zyskać. Ale i tak komiks moim zdaniem zasługuje na ocenę 7/10. Warto go przeczytać.