THALE
W dzieciństwie zawsze miałem swoje odchyły i można było uznać mnie za lekko popieprzone dziecko. Pewnie zastanawiacie się czemu, tak więc spieszę z odpowiedzią.
Moją wymarzoną pracą była posada grabarza lub konserwatora zwłok. Wiem, że to lekko dziwne, ale kosmos mnie nie kręcił, więc fucha astronauty jakoś mnie nie fascynowała.
Jeśli myślicie, że mi odwala i ta próżna bazgranina nie ma nic wspólnego z filmem, to srogo się mylicie.
Dwaj kumple Leo i Elvis pracują w firmie o kozackiej nazwie, którą na nasz język można przetłumaczyć jako „Sprzątanie bez walenia w chuja”, zajmują się zbieraniem resztek zmasakrowanych zwłok do foliowych woreczków, wywabianiem plam krwi z dywanów i tym podobnymi rzeczami.
Podczas sprzątania pozostałości po pewnym staruszku, którego szczątki rozwleczone były po całym domku, chłopaki znajdują zakamuflowany pokój i ukrytą w nim dziwną niewiastę.
W przedziwny sposób związana z wodą kobitka posiada struny głosowe, ale nie jest zdolna do artykułowanej mowy. Zamiast tego obdarzona jest pewnym talentem telepatycznym wyzwalanym przez dotyk.
Nim chłopaki zdążą przedsięwziąć cokolwiek twórczego, tuż po odkryciu kilku małych tajemnic zostają zaatakowani przez czające się w lasach dziwne stworzenia oraz przedstawicieli własnej rasy.
Wiem, że plakat nie powala, a wręcz z siłą kombajnu odpycha od bliższego zapoznania się z produkcją, ale klnę się na Posępny Czerep, że warto poświęcić godzinkę z hakiem na ten film.
Absolutną rewelacją to nie jest bo dłużyzn jest od cholery, a produkcja bardzo by zyskała gdyby skrócić ją do pięćdziesięciu minut, zamiast przeciągać do niemalże półtorej.
Choć razi w oczy niewykorzystany potencjał opowieści, to patrząc jednak na całokształt mogę to polecić większej części czytelników bloga.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=WS0EZSqGFf8
Werdykt: