Domki letniskowe, wille, kamienice, a także inne wyroby z kamienia i stali nienawidzą, gdy byle żul na detoksie rozkrada instalacje elektryczne, w celu ich wymiany na środki pierwszej potrzeby. W sumie trochę tych ludzi rozumiem, w końcu faza sama do łba nie wejdzie, racja?
Niektóre z tych chałupniczych majstersztyków posiadają swoją własną wolę, a gdy wzorem tytułowego budynku są wybudowane na ziemi Indian, pewnym jest, że trup będzie ścielił się gęsto, a jedynymi w miarę bezpiecznymi osobami będą dozorcy, którzy w wolnych chwilach ocierali się o ściany szepcąc budynkowi czułe słówka do gniazdek.
Choć przeklęte miejsce jest od dawna nieczynne, to ludziska zatrudnieni jako reporterzy korzystają z miejskiej kanalizacji, by dostać się do zamkniętego wieżowca, w którym zaginęło masę ludzi.
Mając na wyposażeniu kamery, mikrofony oraz kanapki z tuńczykiem, niczym karaluchy do zlewu, wpełzają w plątaninę mrocznych korytarzy, próbując uwiecznić jakieś paranormalne zjawiska.
W trakcie eskapady spotykają mrocznego karła, standardowo posiadającego czarne szkła kontaktowe, duchy dzieci z wyraźną anemią (ubrane w garniturki), ale przede wszystkim, kręcą się po wieżowcu niczym zamarznięte stolce pływające w przerębli.
Booogowie, jakie to jest nudne. Członkowie wesołej ferajny gadają z tylko im objawiającymi się duchami, tracą panowanie nad sobą rozwalając rury, powodując tym samym u siebie potworne oparzenia, ale przede wszystkim… plątają się i przynudzają.
Gdy jakimś cudem powstanie „Zły budynek 2: Kroniki inspekcji sanitarnej”, bądźcie pewni, że podejdę do niego niczym pies do jeża. Ostrożnie, z gracją i obwąchując go ze wszystkich stron przed frontalnym atakiem. Ale oby ten dzień nigdy nie nadszedł.