MOONWALKER
No to wszystko jasne…
Gdy miałem 7-8 lat, miałem ten film na kasecie wideo i oglądałem go z bratem po dwa, trzy razy dziennie, ponieważ wtedy był to pieprzony nałóg i za cholerę nie mogłem się od niego uwolnić.
Teraz, gdy po ponad dwudziestu (!!!) latach obejrzałem go ponownie, odkryłem, że moja psychika była już od dziecka potwornie okaleczona.
Miałem/mam różne dziwne jazdy, ale w tej chwili mam pewność, że to nie gry komputerowe czy wsadzenie dwóch nitów do kontaktu sprawiło, że jąkałem się jak karabin maszynowy, miałem wieczną delirkę czy marzyłem o zostaniu grabarzem, ewentualnie konserwatorem zwłok.
Film, który właśnie oglądnąłem jest zbitkiem psychodelicznych scen, przerażających (dla dziecka), zniekształconych postaci przewijających się przez ekran i biletem na przejażdżkę pociągiem epilepsji w przedziale dla VIP-ów.
Gdyby zamknąć oczy i słuchać jedynie muzyki Jacksona, który według mnie (choć nie słucham go od lat) był genialnym artystą, byłoby to przyjemne i pozytywne.
Jednak obrazy, które przewijają się przez film to jeden wielki multi-teledysk z na siłę dodaną fabułą i masą prujących beret sekwencji.
Nie mówię już o Michael’u przemieniającym się w samochód, statek kosmiczny czy ogromnego Transformersa, ale ogromnej orgii chaosu, jaką prezentuje ze sobą ta produkcja.
Choć podczas seansu czułem wielki sentyment do tego obrazu, myślę, że oprócz zagorzałych fanów Michael’a niewiele osób będzie w stanie przetrawić „Moonwalker’a”
W tej chwili (piszę świeżo po seansie) mam mdłości i lekko kręci mi się w głowie, ale przynajmniej wiem już, czemu stan mojej psychiki tak mocno odstaje od norm społecznych.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: