Czas nadrobić recenzje serialowe, albowiem seriali obejrzanych trochę nam się nazbierało. A ponadto gdzieś tam zostało obiecane. Na początek Stranger Things sezon 2, które jak wiadomo, podobnie jak sezon 1, zaraz po premierze został hitem sezonu.
Uwaga, będą pewne spoilery.
Kto oglądał sezon 1 albo chociaż trochę się interesował tym, co się pisało i mówiło o tym serialu, zapewne pamięta, że był on swego rodzaju objawieniem. Na temat tego dlaczego tak się stało, napisano już chyba tyle, że starczyłoby na zapełnienie biblioteki albo nawet kilku, zaś my pisaliśmy o tym tu oraz tu. Czy drugi sezon utrzymuje poziom i jest co najmniej tak samo fajny, bo przecież wszystkim głównie o to chodziło? Otóż tak. Albo nie. Zależy, jak leży. A więc po kolei.
Oczywiście sezon drugi ma wszystkie zalety sezonu 1. Postacie, klimat i nastrój, te ogromne pokłady nostalgii i odniesień do klasyki, tą samą historię (kontynuacja) i odpowiednią dozę tajemniczości oraz magii. A także super postacie i chemię miedzy nimi. Może nawet większą niż w pierwszym sezonie W zasadzie mógłby powiedzieć, że nowy sezon tak ogólnie to jest w zasadzie identyczny jak poprzedni. Dostajemy nawet kopię sławnego odcinka z lampkami z sezonu 1, a także bardzo podobny finał. Oczywiście inaczej trochę wygląda rozłożenie akcentów, bo musi, ale nie zmienia to faktu, że można śmiało powiedzieć, że dostajemy to samo. Dzieciaki są nadal genialne, przy czym dostajemy więcej rewelacyjnego Dustina i co oczywiste Mike’a, który w pierwszym sezonie, jak wiadomo, był porwany (genialny Mike Wheeler). Zatem dla fanów (jak np. ja) pierwszego sezonu, a dodatkowo będących tym rodzajem fanów, co to najlepiej się bawią na tym, co już widzieli, będzie to dalej tak samo piękna przygoda jak sezon 1.
Powyższe jednak może być poczytane przez niektórych za minus, jako, że ogromny plusem pierwszego sezonu była spora dawka świeżości i zaskoczenia (oczywiście serial bazuje na nostalgii za latami 80, ale po prostu dawno nikt nie wykorzystał tego tak dobrze).Pytanie zatem czego oczekuje się od historii.
Ja osobiście nie oczekiwałem żadnego zaskoczenia, a liczyłem na kolejną porcję magii, która tak mnie wciągnęła w sezonie 1. I to dostałem.
Historia w Stranger Thins sezon 2 jest kontynuacją tej rozpoczętej w sezonie 1 i kończy się w sposób otwierający możliwość i zaostrzający apetyt na sezon 3. Z nowości mamy kilka nowych postaci jak choćby Max i jej przybrany brat. Są one bardzo barwne, niestety niewiele wnoszą do właściwej. Jednakże ponownie: mnie to nie przeszkadzało, jako, że Stranger Things od początku oglądałem „dla klimatu” a nie misternie skonstruowanej fabuły, w której każdy ma swoją precyzyjnie rozpisaną rolę. Mamy też odcinek na zasadzie „odskoczni” od głównej osi i miejsca akcji, nie zdradzę o co chodzi, jest dość hmmmm zaskakujący, sam nie wiem jak go ocenić, na pewno jest pewną ciekawostką. Dostajemy też nietypowy zabieg z zarysowaniem obecności „głównego złego”, ale ostatecznie bez konfrontacji z nim, ukazania jego obecności, ani nawet potwierdzenia czym jest. Jest to zabieg dość kontrowersyjny, bowiem pozostawia pewien niedosyt związany z tym, że na coś bezskutecznie czekamy. Jest to jednak logiczne rozwiązanie w związku z planowanymi kolejnymi sezonami. Zapewne.
W skrócie- dostajemy to co już dostaliśmy i znamy. Przede wszystkim tą magię, która, jak dla mnie, jest główną zaletą serialu i która została utrzymana. I naprawdę fajne postacie, z jeszcze większą ilością chemii między nimi, czego ukoronowaniem jest przepiękna scena z ostatniego odcinka na szkolnym balu.
Oczywiście Stranger Things sezon 2 pewnie będzie niżej oceniany niż sezon 1, ze względu na brak elementu zaskoczenia. Niemniej jednak jeśli nastawicie się na chłonięcie magii, będziecie się bawić równie dobrze jak wcześniej. Magii jest tu bowiem pod dostatkiem.