„Wiszą” mi recenzje dwóch filmów, które obejrzałem jakiś czas temu, które będą miały (recenzje nie filmy) jedną rzecz wspólną, zasadniczo będą albo krótkie albo mało precyzyjne, z tego powodu, że o filmach, których będą dotyczyć, nie bardzo da się albo nie powinno się raczej napisać nic bardzo konkretnego, choć w sumie z przeciwnych powodów. W przypadku numer 1, dlatego, że fabuła nie ma raczej specjalnego znaczenia, zaś w przypadku numer 2- bo ma znaczenie kluczowe.
Dziś, po krótce, przedstawię przypadek nr 1 czyli film pt. Wij (z 2014), produkcji czesko-niemiecko-rosyjsko-brytyjsko-ukraińskiej (swoją drogą, ciekawe combo).
Jak się słowo rzekło, siła tego filmu nie tkwi raczej w fabule więc o niej tylko pobieżnie. Obraz (podobno) oparty jest na opowiadaniu Gogola, a opinie na temat wierności pierwowzorowi są różne, głównie, że jest to dość luźna adaptacja, zwłaszcza ze zmienioną końcówką (większość), a także, że „maaaaaaaan, the guy is destroying the classic” (sporadycznie). Nie wiem, nie czytałem, zatem musi wam wystarczyć, że napiszę, że Wij jest przykładem ludowej baśni grozy, klechdy z elementami horroru. Film jest o tym, o czym takie baśnie są, przy czym z pewnym twistem, i jak na- w szerokim sensie -horror przystało, w wersji lekko „zwichrowanej”.
Oś akcji (za filmweb), jest mnie więcej taka: XVIII wiek. Kartograf Jonathan Green podejmuje naukową wyprawę na wschód Europy. W trakcie podróży spotyka dwóch mężczyzn, którzy opowiadają mu o dziwnej śmierci ich kamrata, Chomy Brutusa , który na prośbę setnika miał czuwać trzy noce przy trumnie zmarłej córki możnowładcy. Po przemierzeniu Transylwanii i Karpat uczony dostaje się do tajemniczej i opuszczonej wioski, zagubionej w bezkresnych lasach. Tutejszy setnik prosi go o wyrysowanie na mapach starej cerkwi, do której nikt nie śmie się zapuszczać.
Siłą tego filmu jest jego, i to jest najlepsze słowo, strona plastyczna.
I jest to kolejny problem z sensownym przedstawieniem w recenzji walorów filmu, wystarczająco konkretnie. Taki jest zawsze kłopot z ujmowaniem w słowa innych form ekspresji. Oczywiście napiszę, i będzie to prawdą, że wizualnie film jest mrocznie piękny, mocne teatralny, bardzo plastyczny, strasznie klimatyczny, wizualnie dopieszczony, przy czym jest to dopieszczenie dalekie od sterylności efektów hollywódzkich, tu mamy wszystko po europejsku, strasznie słowiańsko-gotyckie, niczym wzorowy film od Draculi, Karpatach i Transylwanii, z tym, że w klimatach właśnie bliższej słowiańszczyzny i je ludowości, z nieodłącznym aspektem posępności takich baśni oraz także charakterystycznej dla nich domieszki ludowego humoru.
Czy po takim opisie czytelnik już widzi obrazy, których można oczekiwać po tym filmie? A czy widziałby je nawet jakbym się bardziej nagimnastykował? (jako gitarzystę amatora zawsze bawiły mnie recenzje płyt/instrumentów lub opisy stylu gry posługujące się takim sformułowaniami jak „ciepłe brzmienie”, „świdrujące solówki” a nawet „gra pełna jadu”- niby tak, ale wiadomo, że jak nie posłuchasz….). Oczywiście najłatwiej byłoby mi wkleić parę kadrów, ale to w ogóle sens pisania recenzji były mocno wątpliwy, bo by wyglądała wtedy tak: „scenariusz to luźna adaptacja opowiadania Gogola, nie ma to jednak i tak większego znaczenia a film wygląda tak.” No przecież to bez sensu.
Pomyślałem sobie zatem, że pogodzę te dwa aspekty (opis słowny i kadry) siląc się na zbudowanie porównania odmalowującego stronę wizualną filmu (z użyciem mojej wątpliwej erudycji XD), opatrzonego ilustracjami – ale nie z filmu.
Otóż moje skojarzenie jest takie, że film wygląda tak jakby
John Everett Millais albo John William Waterhouse
oraz Ivan Bilibin
naczytali się Edgara Alana Poe
a momentami nawet Lovecrafta (niewiele, ale zawsze)
oraz byli wielkimi fanami prozy Sienkiewicza w wizji Hoffmana (lub ewentualnie malarstwa Illi Repina)
No i to mnie więcej tyle. Klimat tego filmu jest cudownie mroczno-baśniowy. Sceny grozy są przecudnej urody ze względu na pomysłowość oraz efekty realizacyjne dalekie od hollywoodzkich jeśli chodzi o styl, ale z pewnością nie, jeśli chodzi o jakość. Wij jest przy tym kostiumowy jak….film kostiumowy i w tym aspekcie też jest rewelacyjnie. Tak samo jest ze scenografią, krajobrazami, charakteryzacjami itd. Nic tylko oglądać. Oczywiście pewnie to rzecz gustu, bo Wij nie oferuje jakiejś rozbudowanej fabuły i głębokich przemyśleń, ale tego typu mroczne baśnie są też potrzebne, w mojej ocenie ogląda się je, a tą na pewno, świetnie. Jest w tym wszystkim dużo hmmmm smaku, a polecam tym bardziej, że filmów takich nie ma znowu aż tak wiele (innym przykładem takiej cieszącej oko kostiumowej historii w klimach zahaczających o grozę był dość znany filmy pt „Braterstwo wilków”).
A na marginesie: w filmie gra Tywin Lannister i w wersji, którą oglądałem nawijał po rosyjsku (znaczy dubbing, ale i tak fajne wrażenie hahaha).