Dzisiaj krótko bo odświeżyliśmy sobie klasyk, który chyba wszyscy znają (i kochają:P) czyli Wstrząsy. Często można spotkać się z opinią, że jest to jeden z najlepszych monster movies …i coś jest na rzeczy.
Jest to film, który na pewno Ameryki nie odkrywa, nie sili się na oryginalność, nie ma piętrowej fabuły a nawet niespecjalnie straszy. Jest to jednak złożone w bardzo sprawny sposób ze sprawdzonych składników kino horrorow-komediowo-przygodowe czyli dokładnie takie jaki powinien być wzorcowy „monster movie”.
Po pierwsze bardzo fajne są poczwary, zarówno tak po prostu z wyglądu (i truschoolowego, so 90′, gumowego wykonania), jak i samego pomysłu na nie, który sam w sobie jest doskonałym spuentowaniem schematów gatunku spod znaku „wyskakiwania spod ziemi”, które tu mamy dosłowne.
Po drugie, jest bardzo (a nawet bardziej) przyzwoicie zagrany. Grają tu dość duże nazwiska Hollywoodu (Kevin Bacon) jak i cała plejada tych aktorów, co to nikt nie zna ich nazwisk, ale wszyscy znają ich twarze, bo w filmografii mają, like, połowę filmów nakręconych w USA. To daje nam odpowiednią dawkę profesjonalizmu.
No i w końcu mamy niewymuszony humor, który, w odróżnieniu od współczesnych horror-parodii (które mimo wszystko lubię), często zjadają własny ogon. Tu mamy pełen luz, jak choćby w scenie ze skakaniem o tyczce czy z próbą „zmarketyzowania” poczwar (jak je nazwiemy wężoidy? chwytoidy?).
Film nie podnosi ciśnienia i nie wbija w fotel, ale ogląda się go bardzo przyjemnie. Wydaje się, że jest on doskonałym znakiem czasów kiedy horror był bardziej „demokratyczny”, co rozumiem w ten sposób, że powstawało wówczas masę horrorów na najróżniejsze tematy, od kiczowatych przez dramatyczne, wysokobudżetowe, niskobudżetowe, straszne, śmieszne, ale zawsze zrobione w miarę sprawnie, często dużymi nazwiskami, które nie wstydziły się zagrać w filmie o robalach, często tworzącymi własne gwiazdy, bo horror był jeszcze „równoprawnym” gatunkiem (w odróżnieniu od współczesnej dekady, gdzie mamy kino dla koneserów i zachowawcze seryjne produkcje mainstreamowe). Symbolem takiego miejsca tego gatunku pozostaje dla mnie osobna półka w wypożyczalni kaset wideo, gdzie można było wybierać godzinami i wyjść z karkołomnym zestawem na maraton typu hellraiser, warlock, klasa 94, ślimaki i mordercze kulki. Aha i crittersy. You feelin me?
O i takie właśnie są Wstrząsy. Przyjemna pozycja.
3 komentarze
Bardzo dobre recenzja, warto byłoby jednak wspomnieć, że oglądnie kolejnych części tylko na własną odpowiedzialność…choć nr 4 nie widziałem.
Dzięki, jestem po seansie jedynie „jedynki”, zastanawiam się czy ryzykować resztę
Podeślij tą swoją recenzję, może być Shutter