Dobra, ej, po sukcesie naszego posta o 10 genialnych, ale mało (albo przynajmniej nie odpowiednio bardzo) znanych horrorach, tak się jaraliśmy sobą, jak na naszym pierwszym rockowo-koncertowym występie z okazji dni otwartych naszego liceum (GoroA- gitara rytmiczna, GoroM bas. Pozdro wszyscy uczestnicy tego wydarzenia, Orwell wiemy, że nas czytasz!). Powoli trzeźwiejemy po świętowaniu sukcesu posta, a wiecie (albo nie wiecie), co jest skutkiem combo napojów wyskokowych i samozadowolenia (oprócz tupotu białych mew o pusty pokład)? Dyskusje po świt pełne szalonych pomysłów, głównie z gatunku „Co by tu jeszcze Panowie, co by tu jeszcze…..”. No więc głównie doszliśmy do wniosku, że jest jeszcze wiele filmów, które powinniśmy byli uwzględnić na liście „genialnych acz mało znanych”, zatem potrzeba nowej listy. Ale żeby dodać do tego pomysłu trochę pikanterii niczym Homer dorzucając chorizo do swojego nowego ramenu, postanowiliśmy podejść do tego gatunkowo! Także dziś zaczynamy od 10 niezwykle błyskotliwych a mało znanych komedio horrorów. Nie wiemy jeszcze gdzie skończymy (cytując klasyka „na Powązkach?”), ale możecie się już zacząć obawiać, bo pewnie czeka was i lista najbardziej porąbanych filmów, nieznanych nawet wśród koneserów porąbanych filmów. Czujcie się ostrzeżeni mwhahahahaha
HOUSEBOUND / ARESZT DOMOWY
Tak jak opisaliśmy we wstępie, ten post powstał w sumie z jednego powodu- aby naprawić błąd, którym było nieumieszczenie wielu filmów, które na to zasłużyły na liście „10 wybitnych, horrorów, o których mało kto słyszał” , a pierwszym filmem, który przyszedł nam w tym kontekście do głowy i dlatego rozpoczyna tą listę jest „Areszt domowy”. Powinien on się na niej znaleźć bezapelacyjnie. No więc w związku z tą refleksją trzeba było stworzyć nowe zestawienie. A, że „Housbound” jest klasyfikowany jako komedio horror stąd właśnie padło na początek na „10 wybitnych a mało znanych komedio horrorów”.
Tyle, że „Areszt domowy” to nie tylko komedio horror. To wszystko horror! Serio, fabuła jest taka, że widzowi wydaje się, że uwzględnia wszystkie podgatunki kina grozy! . W trailerze z resztą „Housboud” reklamowany jest jako „całkowicie nieprzewidywalny”. I wiecie co? To w stu procentach prawda! Scenariuszowo jest to po prostu majstersztyk, na poziomie takim, że teraz, pisząc na gorąco, nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakiegokolwiek horroru, który by pod tym względem dorównywał „Aresztowi domowemu”.
Mógłbym też napisać o innych zaletach obrazu (np. fajowych bohaterach), ale to nie czas i miejsce. Podsumowując powiem za to, że „Housbound” jest jak pizza, którą się zamawia, gdy chce się pogodzić wszystkich gości lub gdy nie można się na jedną zdecydować. Co się wtedy robi? Zamawia pizzę ze WSZYSTKIM! I choć się wydaje, że takie danie nie będzie strawne, to po wpałaszowaniu dochodzimy do wniosku, że to była najlepsza opcja. No i dodatkowo czujemy się spełnieni, w pełni usatysfakcjonowani, nasyceni i szczęśliwi. Podobnie jest z seansem „Housebound”
ZŁE DNI
A kolejny film to już jest beka w samym założeniu. Otóż pewne małżeństwo z problemami, postanawia spróbować te problemy ogarnąć i wybiera się razem do domku na odludziu, z którym mają dobre wspomnienia. Ale ten pomysł leczniczej idylli to się okazuje, że jest……………………..tylko na papierze, bo tak naprawdę, i jedno i drugie z małżonków ma plan z rodzaju „Killer’s dead. Jak to zdechł? To znaczy że tyś go killym?. To znaczy ukatrupić drugie. Niezły pomysł jest, nie?
Sam fakt, że to jest komedio horror z gatunku „ja i moja stara” już mnie dobrze nastroił, ale uważajcie, bo zaraz się okazuje, że jest aneks do umowy. Ale tam wcale nie jest „żeby go nie kyllym”, tylko okazuje się, że do naszego morderczego duetu dołącza o wiele bardziej mordercza ekipa, która to domek obrała sobie za kryjówkę, bo swoich brutalnych przestępstwach. I tu się zaczyna zabawa w ganianego zz gatunku zabili go i uciekł, równie zabawna, co brutalny jest drugi aspekt całej sytuacji, w której wszyscy chcą się zabić nawzajem, mężowi średnio zależy na ratowaniu żony i vice versa, a w pobliżu głównie narzędzia ogrodnicze. Ale prawdziwa jazda zaczyna się jak wbija właściciel domku czyli TEŚĆIU, który jest z gatunku TYCH TEŚCIÓW, którzy nosiliby buty ze skóry samodzielne upolowanego krokodyla, gdyby go wcześniej nie zeżarli, a po za tym potrafią prowadzić ciągniko kosiarkę w stylu Szybkich i Wściekłych. To jest jeden z tych filmów, w których bardzo chcielibyście się nie śmiać w kolejnej scenie dźgania i szlachtowania, ale nie bardzo się da. Idealny filmy na seans ze swoją drugą połówką, żeby udowodnić, że naprawdę nie jest największym problemem to że, że jak się powie facetowi żeby coś zrobił to nie trzeba mu o tym przypominać co pół roku hahahaha
SZCZĘŚLIWE CHWILE / HAPPY TIMES
No i kolejny horror „rodzinny”. Tylko, o ile poprzedni był z gatunku „ja i moja stara”. To „Szczęśliwe chwile” są z gatunku „zjazd rodzinny”. A, że „młodzi chcą czegoś innego od tego, co chcieli by starsi” oraz „młodzi świat inny dostają niźli starsi dostali” a poza tym jak wiadomo, przysłowiowy wujek Zdzisiek w tańcu się nie pied…li, to oczywistym jest, że rodzinna kolacja nie będzie świętem dziękczynienia. No chyba, że taki w stylu „gobble gobble moterfuckers!”.
I tak jest w istocie. Film jest bardzo krwawy, brutalny i gwałtowny. Przede wszystkim jednak bardzo zabawny. Komizm bierze się tu przede wszystkim z dynamiki relacji pomiędzy postaciami, która wypada wręcz fantastycznie. „Rooster” bohaterów jest barwny a każda ma do innej jakieś „ale” i dusi skrywane urazy, przez co starcia charakterów są niesamowicie przekomiczne, a początkowa szermierka słowna szybko ustępuje kuszom, tasakom, młynkom koloidalnym i rozdrabniarkom do gałęzi. Brzmi banalnie? Być może. Ale gdy dostajemy świetnie dialogi, błyskotliwe rozpisaną fabułę oraz mnóstwo krwistych scen i zwrotów akcji, to przednia zabawa gwarantowana. „Happy Times” być może Ameryki nie odkrywa, ale w swojej kategorii (komedio horror o rodzinnej jatce) to chyba najlepsze co może być.
OSTATNI SERB W CHORWACJI
Dwa poprzednie przykłady pokazują, że często dobrym źródłem komizmu są konflikty międzyludzkie. W „Złych dniach” było to klasyczne „on jest z Marsa a ona z Warsa. wróć… z Wenus”, w „Szczęśliwych Chwilach” „młodzi chcą czegoś innego od tego, co chcieliby starsi”, zaś w „Ostatnim Serbie w Chorwacji to już czysty „next level sh…t”. Konflikt całych narodów na tle etnicznym. Kocioł bałkański. Różnica jest tylko taka, że w „Ostatnim Serbie” bohaterowie muszą odłożyć na bok sięgające kilku pokoleń animozje i zjednoczyć się w obliczu apokalipsy zombie.
Ten film jest kopalnią kapitalnych postaci i pomysłów. Mamy tu np. dwóch lekarzy gejów, zadeklarowanego rasistę, homofoba i skinheada, tajemniczą kobietę szpiega, małżeństwo Serbów prowadzących gospodarstwo agroturystyczne (i pędzących potajemnie bimber) obrzydliwe bogatego, zakochanego w swoim kabriolecie i filmach o „chorwackiej Wonder Woman” rentiera, oraz (last but not east) aktorkę zawodowo wcielającą się w ową „Wonder Woman (czyli Chwatkę Chorwatkę) a prywatnie będącą narkomanką, balangowiczką i znudzoną życiem cyniczką. Mieszanka naprawdę wybuchowa. Ogólna idea, żeby taka ekipa (której członkowie- nie zapominajmy o tym- mają wobec siebie uprzedzenia na tle etnicznym) muszą współpracować, jest kapitalna. Dowcipy w filmie są przez to nie tylko błyskotliwe (twórcy cudownie naigrywają się np. z narodowych stereotypów), ale i oryginalne. Generalnie „Ostatni Serb w Chorwacji” to kino szalenie, szalenie zabawne.
WYPAD/ GET THE HELL OUT
A teraz horror…. polityczny. Ale na pewno nie politycznie poprawny. Były już zombie w pociągu, zombie w laboratorium, zombie na całym świecie. Ale wcześniej chyba jeszcze nikt nie wpadł na………………zombie w parlamencie.
Wiecie co? To jest chyba najbardziej szalony pomysł na tej liście. Zwłaszcza, że im dalej tym lepiej. W tym filmie możemy zobaczyć, jak wyglądałby prace parlamentu, gdy po kolei wszyscy posłowie byli infekowane wirusem zombie i najlepsze jest to, że trafia to w sam środek prac nad bardzo ważnym tematem. Zatem możemy obejrzeć jak radzić sobie z zombie marszałkiem, jak następuje budowanie zombire większości, jak kupować zombie posłów, jakie wpływy mają zombie lobbyści itd. A wszystko to jest podane KURŁA W NAJBARDZIEJ CAMPOWYM STYLU jaki kiedykolwiek widziałem. W pewnym momencie robi się z tego Kung Fu Szał wśród tony latających flaków odbywający się na gruncie sporów politycznych w wersji trueschoolowego arcade gamingu (paski mocy nad głowami!). Nie byłem na to absolutnie gotowy bo nigdy bym nie wpadł, że można coś takiego wpaść. Jajca prawie takie jako ostatnie youutbuowe streamy z prac sejmu X kadencji, tylko bardziej stylowe.
MUTANT BLAST
Tam wyżej napisałem, że wypad do chyba najbardziej campowy film jaki w życiu widziałem. To trochę trolling dlatego, że ttytuł „Największego campu ever”, co najmniej ex aequo, powinien dzierżyć MUTANT BLAST!.
O tym filmie będzie krótko, bo ze wszystkich filmów na tej liście, jest chyba najbardziej nieopisywalny w kontekście tego „co tam się dzieje”. Już sam punkt wyjścia i początek filmu wskazujący niby główną oś fabularną miesza w głowie, bo……po 10 minutach jest przysłowiowo wywalany w kosmos i film zaczyna być zupełnie o czymś innym (zabieg znany np. z Psychozy, także doceniamy inspiracje hahahah). A potem to już jest jazda najbardziej szalonego rodzaju, której klimat wynika z samego tytułu. Tak, mamy tu nuklearny wybuch, po których wszędzie aż roi się od mutantów. Nie będę psuł wam zabawy, ale żeby zasygnalizować jak bardzo jest to szczyt epickiego absurdu napiszę tylko, że pod koniec mamy spektakularny pojedynek filozofującego homara z karate ninija delfinem, po czym następuje romantyczna scena nad brzegiem morza. Przez cały film flaki, mutanty z kończynami na głowie, wielkie ludzio-szczury i inne takie przeplatają się z klimatami typu kumbaya przy ognisku, a mimo tego film ten oferuje jeden z najbardziej realistycznych wątków w historii horroru. Otóż wiecie, co najprawdopodobniej będzie przyczyną zagłady ludzkości? Nie kosmici, nie meteoryty, czy dziwne wirusy. Otóż będzie to zatrudnienie przy dostępie do śmiercionośnych zabawek, najprawdopodobniej po prostu z partyjnego klucza, kompletnych debili. Chociaż jakby to miałoby doprowadzić do pojedynków ninja delfinów z homarami filozofami to może byłbym w stanie się z tym pogodzić hahaha.
DZIKA FRAJDA / VICOUS FUN
„Vicous fun” to nie tylko komedio horror, ale też dzieło z gatunku, który jest chyba jednym z naszych „ulubionych” i który lubimy nazywać meta horrorem. W naszym rozumieniu jest to film demonstrujący reguły gatunkowe i bawiący się schematami. „Dzika frajda” robi bardziej niż wzorowo.
Ten film ma wszystkie elementy które na zdrowy chłopski horrorowy rozum idealnie pasują do komedio meta horroru, tyle tylko, że do tej pory chyba nie były one nigdzie wrzucone tak śmiało, bezwstydnie i w takiej ilości. Może ci, co chcieli to zrobić, doszli do wniosku, że to za oczywiste. Na szczęście ludzie z „Shudder” nie mieli takich sentymentów.
W „Vicous fun” dostajemy wszystkie elementy najcudowniejszych dekad kina (szczególnie horrorowego) czyli lat 80tych i 90tych. Dostajemy tamtą atmosferę, wąsatych policjantów (w stylu Dannego Glovera), fajtłapowatego protagonistę (w stylu Martiego McFLy’a), rudowłosą karate heroinę (Cynthia Rothrock?) a przed wszystkim całą menażerię archetypowych ejtisowych i najtisowych morderców. Kucharz kanibal? Checked!, wielki mięśniak z maczetą? Checked! Błyskotliwy podrywacz przystojniak? Checked! Torturujący ofiary szalony doktorek (przebierający się dodatkowo za klauna)? Double checked! A to nie wszyscy!. Chciałoby się wręcz powiedzieć: „Shudder I see what You did here!”. Dodatkowo pomysł na fabułę jest FAN-TA-STY-CZNY a akcja w filmie pędzi na łeb na szyję, do tego stopnia, że seans trwający ponad dwie godziny mija jak z bicza strzelił.
Zaprawdę… ten film to DZIKA FRAJDA!
CO MORDERCY ROBIĄ W UKRYCIU / WHEN THE SCREAMING STARTS
Z wszystkich filmów opisanych w tym zestawieniu „When the screaming starts” jest być może najinteligentniejszy. Oprócz tego, że (co oczywiste) jest szalenie zabawny, to jest jeż jak cebula. Ma warstwy.„Co mordercy robią w ukryciu” poza tym że jest super komedią, jest też meta horrorem bawiącym się regułami gatunku, sprytną satyrą, ale też filmem z przesłaniem. Mamy tu pastisz konwencji dokumentalnej, czyli mockumentary , ironiczny komentarz do popkulturowej fascynacji seryjnymi morderstwami opatrzony mądrą pointą oraz oczywiście tonę zabawnych żartów opartych głównie na komizmie postaci.
Większość opisanych w tym poście filmów ma zestaw szalonych postaci jako bohaterów, ale „When screaming starts” przebija je wszystkie. Kogo my tu nie mamy! Są piękne siostry bliźniaczki, które znudzone banalną egzystencją szukają podniet w perwersjach i zbrodni wszelkiego rodzaju, jest drobny przestępca i pogodny cwaniaczek, w życiu szukający przede wszystkim dobrej zabawy i imprezowego towarzystwa, jest buntownicza gotka, której problemy z rodzicami, doprowadzają do marzeń o krwawej vendetcie, jest nawet hindus romantyk szukający miłości, gdzie tylko jest szansą ją znaleźć. No i jest para głównych bohaterów- dziewczyna autentycznie zafascynowana scenami śmierci i jest chłopak nieudacznik, chcący zaspokoić wszystkie pragnienia swej wybranki. Mieszanka takich postaci gwarantuje mnóstwo komicznych scen, które nie raz, nie wątpię rozśmieszą widza do łez.Na koniec trzeba powiedzieć, że, jak to w brytyjskich filmach, wątki komediowe przeplatają się tu z poważniejszymi tonami. Momentami, zwłaszcza w końcówce, robi się dość mrocznie. I wypada to niebanalnie.
Co tu dużo mówić „When the screaming screaming starts” to film w zasadzie bezbłędny. Zapełniony wspaniałymi bohaterami, inteligentny, błyskotliwy, zabawny, ale nie stroniący od poważniejszych (zapodanych mimochodem), dających do myślenia tonów. A przede wszystkim zapewniający hektolitry (krwawej) rozrywki
MÓJ BRAT TO WAMPIR/LET THE WRONG ONE IN A to już jest jeden z najfajniejszych MÓJ BRAT TO WAMPIR/LET THE WRONG ONE IN
A to już jest jeden z najfajniejszych buddy movies i bromanceów jakie widzieliśmy. A lubimy takie filmy. I to wszystko przy okazji komedio horroru, w którym część horrorowa to wampiry, a część komediowa to humor brytyjski w klimatach perypetii klasy robotniczej. No jak to może się nie udać? Takie pytanie możecie sobie zadawać najwyżej przez pierwsze 20 sekund filmu, bo otwierająca scena wieczoru panieńskiego wampirzyc przebija nawet nasze ekscesy na moim kawalerskim na Wawrzkowiźnie, a musicie wiedzieć, że było tam……dość grubo (była Natalia w Brookynie, te chłopaki, co to Bolec mówił o nich że brakuje im luzu i kradną bezcenne argentyńskie kaktusy oraz klasyczny motyw kończący się tym, że świadek miał podbite oko na ślubie). Film obfituje w prześmieszne sceny, w takim klimacie jakby Mel Brook był Brytyjczykiem i postanowił nakręcić parodię Afflicted.
Ale największą siłą filmu są jednak przede wszystkim kapitalnie napisane postacie z tytułowym bratem oraz jego bratem na czele, którzy dzielnie walczą z wampiryzmem jednego z nich, przez łowcę wampirów będącym psychofanem kolei i pociągów, na bandzie rozrywkowych wampirzyc kończąc. I w gąszczu świetnych gagów udało się zawrzeć też mądre przesłanie społeczne i rodzinne. Bardzo ciepły i zabawny film z odpowiednią ilością krwi i flaków oraz……..kapitalnym królikoo-wampirem!
PSYCHO GOREMAN
A wiecie, co, jak się okazuj, może być bardzo ciepłym, zabawnym filmem. Film o pradawnynym, ogronmymy źle z kosmosu, któfre chce tylko zniszczyć świat i akurat się budzi…….ale trafią na grupę najtisowych dzieciaków na czele z wyszczekaną, złośliwą, bezczelną liderką, twardą jak podeszwa wkładana między dwie buły w ramach hamburgera w barze typu-okienko buda na dworcu Łódź Kaliska.
Skoro mamy już idealną horror-komedię składającą hołd ejtisom (Vicious Fun), no to naturalną koleją rzeczy jest to samo w klimatach lat 90. I taki jest Psychogoreman, także jeśli ktoś wie jaki flow miały lata 90 i mając na uwadze, że Psychogroeman to poziom Vicious fan tylko właśnie z tym flow…….no cóż….Na pewno jest to coś o czym można powiedzieć: albo się to kocha albo nienawidzi. Ale jak się nie kocha, to naprawdę: „dajcie spokój, kto to słyszał z takim gustem”. Absolutna petarda arcadowo-vhsowo-gumowopotowrow-powerangersowo-mtvjeszcepuszczałomuzykęowo. A jakby tego było mało to pod tym kryje się całkiem mądre przesłanie.
Autorzy: GoroM i GoroA