Zaczynamy się o siebie martwić. Próbowaliśmy znaleźć tematy do kolejnego posta z cyklu „Zgadzamy się z krytykami” albo „Zgadzamy się z fanami”, niestety do tego pierwszego znaleźliśmy filmów w nadmiarze, a do drugie za mało. Czyżbyśmy stali się fanami wczesnego Svensona Kutavsona, a hejterami „Pacific Rim”. Nie no, chyba nie.
Mamy na to dwie teorie. Jedna boomerska. Młodzież już nie ta i widzowie też, kurła kiedyś to było, kiedyś to były czas a teraz nie ma czasów. A krytycy to też boomerzy i jeszcze pamiętają kiedy były czasy. Ale to się trochę kupy nie trzyma. Zmiana pokoleniowa nie następuje przez okres funkcjonowania Dobrego Horroru…..ale wiecie, co zmienia się przez okres funkcjonowania Dobrego Horroru…
I tu pojawia się teoria druga. Krytycy są na bieżąco z wpływowymi opiniotwórcami takimi jak my, wiedzą, że lubimy mieć ostatnie słowo. To nie my zaczęliśmy się zgadzać z krytykami, tylko oni z nami. A widzom damy jeszcze szansę, w końcu dotrą do zakamarków Internetu, jakim jest polska blogosfera.
Niedługo zabraknie nam tematów na takie posty, bo jak my coś powiemy, wszyscy będą się zgadzać, co nie?
A tymczasem….
MÓJ BRAT TO WAMPIR (LET THE WRONG ONE IN)
„Mój brat to wampir” to szalony, krwawy, bezkompromisowy, campowy komedio horror toczący niemiłosierną bekę z (surprise suerpise!) krwiopijców oraz łowców wampirów. No jak tu takiego dzieła nie uwielbiać?! Ano można. Obraz od widzów na Rotten dostał oceny jedynie na poziomie 50%. Za to krytycy dają aż 92%!!!! Nie wiem czy jest wiele filmów, które na tym portalu są oceniane aż tak wysoko. A w takim „gatunku” to chyba w ogóle nie ma. Zastanawiam się dlaczego widzowie się na nim nie poznali. Może dlatego, że w generycznym gatunku (jakim jest kino grozy) komedio horrory, to taki „ni pies ni wydra”? A może raziła wspomniana campowość oraz dowcipy na granicy dobrego smaku? A może irlandzki humor okazał się zbyt hermetyczny? Pewnie wszystko po trochu.
No dobra… my kochamy campowość, dowcipy na granicy dobrego smaku i wyspiarski humor. A jak do tego doda się świetne postacie, chemię między nimi, mnóstwo pędzącej na łeb na szyję akcji, oraz dodatkowo emocjonalne, wzruszające momenty i pozytywny vibe całości to dostaniemy film, który otula jak ciepły kocyk. Zanurzony cały we krwi ciepły kocyk. Może jesteśmy dziwni, ale jeśli tak to dziwnym jest też ten ponad tuzin krytyków, którzy uważają „Let the wrong one In” za dzieło praktycznie wybitne
MROCZNE WODY (DARK WATERS)
O tym filmie mówiłem i pisałem, że jest to horror wzorcowy, i że jest jak kremówki. Nie da się go nie lubić. A tu proszę… Na Rotten od krytyków co prawda 80%, ale od widzów tylko 50%. Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież ten film ma wszystko o czym fan horrorów marzy: mrok, atmosferę, wspaniałą muzykę, straszną tajemnicę, sekty, rytuały, klimaty lovecraftowskie oraz umiejętnie budowaną fabułę. A także szokujące zakończenie z niesamowitym, zaskakującym, przyprawiającym o dreszcze twistem. Aha… są jeszcze mordercze, płonące zakonnice. Dla mnie instant klasyk! Krytycy też z resztą tak uważają (80% na Rotten to epicka wręcz ocena). Dlaczego więc widzowie uważają go za przeciętny? Tylko jedno wytłumaczenie przychodzi mi do głowy… „Dark Waters” to fabularny i stylistyczny oldschool. Może się mylę, ale wydaje mi się, że ludzie, którzy są skłonni wystawiać oceny i komentować w Internecie, to pokolenie względnie młode (sam jestem boomerem i nigdy tych rzeczy poza naszym blogiem nie robię). Może więc ten oldschool dla tych widzów to już nie „trueschool”? Niby klasyki takie jak „Egzorcysta” mają i od widzów wysokie oceny, ale to dzieło jest powszechnie uznane za wybitne więc pewnie mało kto jest skłonny wychylać się z przeciwnym zdaniem? Tymczasem „Dark Wates” to film nie tylko mało znany, ale wręcz „zaginiony” niczym wiedza tajemna o wielkich przedwiecznych. I tak jak ona jest, mroczny, epicki, fatalistyczny i nie z tej ziemi.
DZIKA FRAJDA (VICOUS FUN)
Zastanawialiśmy czy ten film powinien się znaleźć w niniejszym zestawieniu. Ostatecznie różnica między oceną krytyków (88%) a widzów (67%) nie jest tak znowu wielka. Doszliśmy jednak do wniosku, że każda ocena poniżej 9, to karygodne niedoszacowanie. Dlaczego?
A no dlatego, że Vicous Fun to arcydzieło w swoim gatunku czyli w gatunku komediowego meta horroru.
Ten obraz to po prostu wzorzec tego rodzaju rozgrywki! Wszystko tu jest w punkt. Dowcipy, dialogi, inteligentne nawiązania, przebieg akcji i fabuły. Nie ma tu prostackich cytatów z klasyków a bardzo subtelne do nich odwołania nadające im nowego wymiaru, niby lekko kpiące ale nacechowane miłością. Po prostu kupa dobrej, genialnej wręcz zabawy. Tak też uważają krytycy.
Dlaczego więc widzowie się na nim nie poznali? W sumie nie można tego powiedzieć- 67% to całkiem dobra ocena. Myślę, że problem jest właśnie w samym gatunku. Ocena nie jest wyższa z tego powodu, że większość miłośników horrorów po prostu lubi się bać. A tu tego nie dostaje. Nie jest to też parodia w stylu Strasznego filmu czyli taki ni pies ni wydra.
My jednak podobnie jak krytycy uważamy, że Vicous fun to szalenie błyskotliwe dzieło, szczytowe osiągnięcie post horroru i jeden z najważniejszych filmów grozy ostatnich lat. Kochamy go!
CZEKAJ NA DALSZE INSTRUKCJE (AWAIT FOR FURTHERS INSTRUCTIONS)
No a tu za to jest giga rozbieżność. Krytycy- 81%, widzowie 28% (za Rotten tomatoes). Naszym zdaniem (i krytyków) połączenie niskobudżetowego horror- dramatu, z komentarzem społecznym, satyrą społeczną, wnioskami z eksperymentu Milgrama, i odcinek Świata wg Kiepskich, pt. Armagiedon, wypadło, niemal błyskotliwie, a co najmniej wciągająco. Widzom, myślę, mogło nie przypaść do gustu, to co uczestnikom eksperymentu Milgrama, czyli to, czego dowiedzieli się o swoich własnych zachowaniach. Albo może po prostu mordowanie własnej rodziny siekierą i młotkiem na podstawie niejasnych komunikatów z telewizora, który na brak posłuszeństwa reaguje wypuszczaniem macek, to już o jedną bandę za wysoko? Dla nas raczej nie. Wiadomo, co kto lubi, a my lubimy jeździć po wysokich bandach, zwłaszcza zmyślnie i inteligentnie pomyślanych, trzymających w napięciu i z niegłupim przesłaniem
HELLBENDER
No tu mamy podobny rozrzut ocen co przy Let the wrong one In- krytycy uważają Hellbender za horror doskonały (97%) zaś widzowie za co najwyżej przeciętny 50%.Nasza ocena jest bliżej tych wystawianych przez zawodowych recenzentów. Choć może nie uważamy Hellbendera za film idealny, to jednak twierdzimy, że jest co najmniej bardzo dobry.
Jest przede wszystkim oryginalny- nacechowany autorskim stylem i oryginalnym klimatem. Ma też, co w nie jest wcale częste w horrorach, ciekawy, pomysłowy i niebanalny scenariusz. A jak dodać do tego świetną muzykę, pogłębioną psychologię oraz gęstą atmosferę (cechy tak pożądane w slowburnerach, którym Hellbender jest) to dostajemy niebanalne i frapujące kino. A wisienką na torcie jest fakt, że film ma przesłanie a cała historia jest w gruncie rzeczy metaforyczna. Czyli na dodatek kino z ambicjami.
Dlaczego więc widzowie uważają, za przeciętny? Wydaje się, że ocena 50% to wypadkowa opinii tych co się na Hellbender poznali i tych, którzy nie. Ci drudzy po prostu pewnie szukali prostszej, krwawszej i dynamiczniejszej rozrywki i zapewne nie lubią slowburnerów . A trzeba powiedzieć, że Hellbender to nie tylko slowburner. To wybitnie niskobudżetowy slowburner, o niespotykanym a przez to dziwacznym klimacie. Dla niektórych to pewnie za dużo.
SISSY
Z tym filmem jest podobny cassus jak z „Vicous fun”. I to w dwóch aspektach. Po pierwsze krytycy uważają film za niemal doskonały (96% na Rotten) zaś widzowie jako spoko, ale bez szału (62%). Po drugie, mamy wrażenie, że widzowie nie jarają się z podobnych względów, co przy „Dzikiej Frajdzie”- uważają, że „Sissy” to „ni pies ni wydra”. No bo niby to slasher, pod tym względem, że jest las a w nim domek, są nastolatki i giną krwawo. Tylko tyle, że to tylko otoczka, a to co jest ważne w tym filmie ze slasherem nie ma nic wspólnego. A wiadomo, że fani tego podgatunku grozy są to są tego rodzaju oglądacze, którzy najbardziej lubią, to co już widzieli.
My teoretycznie też tak mamy, ale doceniamy kiedy z zaskoczenia dostajemy coś innego, i co tu dużo mówić… otrzymujemy też dużo dużo więcej. Sissy oferuje mnóstwo ciekawych rzeczy.
Film ten jest wspaniałą satyrą nawiązującą do aktualnych zjawisk związanych z użytkowaniem Internetu: mediami społecznościowymi, likami, influencerami, coachingiem, celebryctwem itd. I to w jaki celny sposób odnosi się do tych zjawisk jest prostu świetne. Naprawdę samo to sprawia, że film jest co najmniej godny uwagi. A przecież mamy jeszcze dobre budowanie napięcia na kanwie relacji bohaterów i tego jak oceniają oni owe zjawiska, i poruszenie tematu znęcania się dzieciaków nad rówieśnikami. Pod tym względem film jest wręcz psychologicznym dramatem. Do tego dochodzi przerysowana stylizacja, wiarygodne psychologicznie aktorstwo i cudowne zakończenie.
Może to i prawda, że w praktyce „Sissy” to dzieło, które koło slashera nawet nie stało i to taka „ni pies ni wydra”, ale co z tego?. To taka hybryda, która robi naprawdę duże wrażenie i zaskakuje niesamowicie. Oczywiście trzeba lubić być zaskakiwanym.
WE GO ON
A tego to już kompletnie nie rozumiemy. Dla nas to był jeden z lepszych horrorów obejrzanych od dawna. No i wcale nas nie dziwi, że krytycy dali równie 100%. A widzowie tylko 53%. I wyjaśniamy- w naszej ocenie nie jest to nota, którą w sumie można dać, zależy od gustu, tylko totalne „jak ty nic nie rozumiesz i nie rozumiesz”. No dobra, budując na tym przykładzie jakąś autorską teorię, mógłbym ją nazwać „klątwą James Wana”.
No bo wiecie, w gruncie rzeczy We Go On to opowieść o duchach. Ale taka w istocie staroszkolna. Fabuła jest taka, że facet oferuje dużą nagrodę za udowodnienie życia po życiu. Dostaje trzy zgłoszenia, które postanawia sprawdzić. Nie będzie tu spojlerem, dla inteligentnych widzów za jakich was uważamy, że o ile dwa okazują się pomysłowymi oszustwami, to trzecie….
No więc nasz bohater trafia na to co czego szukał, aby szybko się przekonać, że wcale nie chciał tego odnaleźć. Zatem mamy bardzo ciekawą historię, która okazuje się przede wszystkim bardzo przerażająca w samych założeniach, obfitująca w twisty rodem z Szóstego zmysłu i głębsze przesłanie na temat tego, czemu służą historię o duchach- lęków przed śmiercią i tego, co po niej. Idealny horror o duchach. No, ale z powodu „Klątwy Jamesa Wana” mamy niestety wysyp „nowych generycznych historii o duchach”. I tak se myślę, boomerzy jak my nie wiedzą jak wystawiać oceny na Rotten Tomatoes, a tzw nowe pokolenie, które zawsze nic nie rozumie i nie rozumie, jak słyszy „horror o duchach” oczekuje jump scareów i wykrzywiania mord w pałąk. Tak wiemy: „ok, boomer”, ale co poradzimy, że przynajmniej, co do horrorów o duchach, to „kurła kiedyś to było”? We go on właśnie trochę przywraca to, co było, ale chyba nie wszyscy byli na to gotowi.
POZA SEZONEM
To jeden z dwóch przypadków na tej liście, który jest przykładem tego, że współczesna widownia nie lubi Lovecrafta Poza sezonem to jest czysto klasyczny lovecraftowy motyw, aż do ból. Dziewczyna po otrzymaniu dziwnego listu, przyjeżdża na wyspę, aby rozwiązać tajemnicę spadku po matce. A tam już czeka na nią dziwna wioska, jeszcze bardziej dziwni mieszkańcy, bardzo głęboka pradawna tajemnica, jakieś kulty, a finał oczywiście kończy się wyłonieniem czegoś ogromnego z oceanu. Po drodze jeszcze upiornie nieudane próby opuszczenia wyspy i historia rodzinna, w której bohaterka okazuje się korzeniami do tego przed czym ucieka. No i proszę idealny klimat lovecraftowski oddany przy zastosowaniu odpowiednich środków wyrazu, takich jak bardzo dziwne fizjonomie mieszkańców wsi, ciemność, ciemność, ciemności widzę, mgła na bagnistych terenach w środku lasu i takie tam. Mimo, że kompletnie nic nowego, to dobrze zrobiony Lovecraft spokojnie wystarcza na 67% (krytycy) i kompletnie nie rozumiemy skąd 14% (widzowie).
THE ENDLESS
A to już klimat lovecraft, który nie jest tylko skopiowaniem klasycznego motywu (zawsze spoko), ale bardzo oryginalnym, pomysłowym spojrzeniem zachowującym w 100% ducha oryginału (sensacja rewelacja). Tutaj podobnie: dwóch braci dostaje dziwną wiadomość, na podstawie której wracają do dawno opuszczonej społeczności. A tam bardzo dziwne wydarzenia, bardzo dziwny kult, i coś tak pradawnego i niezrozumiałego, że ja nawet nie…..
A w tym wszystkim bardzo wiele nowatorskich pomysłów i nietypowych tematów, jak braterskie poświęcenie, odpowiedzialność za osobiste grzechy, cena odkupienia, pętle czasowe, ufo. No i wszystko w idealnych proporcjach. Film jednocześnie klasyczny i bardzo oryginalny, bardzo straszny i mądry, przy tym wszystkim wciągający i świetnie nakręcony.92% (krytycy) jak najbardziej zrozumiałe, 67% (widzowie) no nie, no prostu kurła no nie.
AMULET
A to jest film, któremu był da lepszą ocenę nawet więcej niż krytycy. Ale o ile to 72% od krytyków jestem w stanie jakoś tam zaakceptować, to z 36% od widzów, to już kompletnie nie wiem o co chodzi.
To jest horror w moim ulubionym gatunku. Baaaaaaaaaaardzo slow pace/slow burn. Gdzie powoli się robi coraz dziwniej, a gdy już zaczynamy podejrzewać (tak jak bohater), że może lepiej zabrać nogi zapas, to jest taka masakra, że przysłowiowe gorzej niż w Hamlecie. Amulet ma jeszcze to do siebie, że twist z powolnie budowanego klimatu, do masakry, prawdziwego horroru i piekła, to w zasadzie dopiero pierwszy krok w otchłań, bo oto nadchodzi twist następny i jest gorzej niż Hamlecie, Makbecie, Tyutsie Andronikusie i odcinku Klanu, w którym Hanka Mostowiak wbiła się w kartony. A przy okazji film zgrabnie łączy slow burn, revenge movie, torture porn, occult, z feministycznym przesłaniem, a cały ten eklektyzm tworzy jedną świeżą całość. Trzymającą w napięciu i przerażającą