„The vast of night” to kolejny horror z gatunku, który bardzo lubimy, czyli takiego, który nastrój buduje minimalistycznymi środkami, nie pokazując za wiele, za to bardzo umiejętnie tworząc atmosferę grozy niedopowiedzeniami i sugestiami. Jest to też kolejny film z polecenia jednego z śledzących nasz blog czytelników. Obraz trafił w nasze gusta, co cieszy podwójnie, gdyż dowodzi tego, że ktoś faktycznie czyta nasze wypociny i wie co nam się podoba.
Akcja „The vast of night” rozgrywa się w małym miasteczku pod koniec lat 50tych XX wieku i opowiada historię młodego radiowca i operatorki telefonicznej, którzy odkrywają przypadkiem dziwną częstotliwość dźwiękową (sygnał?). Próba zidentyfikowania owego dźwięku prowadzi bohaterów do głęboko skrywanej przed społeczeństwem tajemnicy mogącej mieć wpływy na losy nie tylko ich miasteczka, ale całego kraju a kto wie czy nie świata.
Opisując zalety filmu najłatwiej (oddając przy tym sedno) jest powiedzieć, że jest on w swoim gatunku zrobiony wzorcowo. Atmosfera niepokoju i narastającej psychozy jest wykreowana po prostu wyśmienicie i to wyłącznie bardzo prostymi środkami. Z opisu fabuły można by wywnioskować, że są to środki „dźwiękowe”. Po części tak jest, ale nie do końca. Głównym straszakiem nie są tu bowiem dźwięki a rozmowy. Rozmowy między ludźmi, którzy „coś” widzieli, o „czymś” słyszeli lub w „czymś” brali udział. Każda kolejna konwersacja, każdy kolejny telefon słuchacza do rozgłośni radiowej, powoduje zwiększenie dawki grozy i paranoi. Aż do kulminacyjnej rozmowy z jedną z mieszkanek miasteczka i finałem, który niewiele pokazuje, ale „wybrzmiewa” po prostu idealnie.
Oczywiście owa atmosfera nie jest budowana jedynie dialogami. Równocześnie z próbą odkrycia prawdy na łamach audycji radiowej film raczy nas scenami tego, co dzieje się „na zewnątrz”, na ulicach miasteczka. I tu też wszystko jest wykreowane tak jak trzeba. Czuć narastające poczucie nadchodzenia czegoś fatalistycznego i na swój sposób „ostatecznego”. Zwykle w horrorach z tego gatunku (minimalistycznego horroru klimatycznego, jak my go lubimy nazywać) groza połączone jest z dramatem, najczęściej jednostki lub kilku. Tu mamy dramat całej społeczności, co nie dość, że jest pewnym novum (a w każdym razie nie spotyka się często w horrorze), to ma też odpowiednią siłę oddziaływania.
„The Vast of night” ma jeszcze dwie zalety, które potęgują przyjemność z oglądania: świetnie wykreowane realia oraz wspaniale napisanych bohaterów. O pierwszym plusie nie ma co się rozpisywać. Wystarczy powiedzieć, że scenografie, kostiumy, rekwizyty i dialogi (zwłaszcza one) przenoszą nas bezbłędnie w epokę. Druga zaleta zaś naprawdę zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Rzadko charaktery głównych postaci aż tak przykuwają moją uwagę. Tutaj przykuły, zwłaszcza głównego bohatera. Młody radiowiec jest postacią z arcyciekawą osobowością. Z jednej strony wyluzowany, a z drugiej inteligentny ideowiec, odważny, buntowniczy, z poczuciem misji i tego jak należy się zachować. A dodatkowo jest ekspertem w tym co robi. Oglądając film, pomyślałem sobie, że to naprawdę fantastyczny gość i że tak sobie wyobrażam przedstawiciela pokolenia, które wprowadziło Amerykę w hippisowską rewolucję. Super kreacja.
Co do minusów, to głównym jest tak naprawdę jest sam „podgatunek” kina minimalistycznego. Jak ktoś tego nie lubi, to seans „The Vast of night” go na pewno nie przekona. Można powiedzieć, że minimalizm środków jest tu naprawdę w zasadzie doprowadzony do ściany a dla niektórych „do przesady”. Że genialnie buduje atmosferę to jedno, ale jak ktoś oczekuje czegoś więcej niż tylko klimatu, no tu owego „czegoś” nie znajdzie. Drugi minus to taki, że to raczej nie jest typowy horror. Bardziej dark sci fi. Więc fani „klasycznie mainstreamowego” sposobu straszenia, tym bardziej nie mają tu czego szukać.
„The Vast of night” bez wątpienia jest jednak filmem udanym. Momentami bardzo. Ma świetnie napisanych i wykreowanych bohaterów, doskonale oddane realia epoki (co ułatwia „wczuwkę”) i przede wszystkim niesamowicie mroczną, ciężką atmosferę tajemnicy, paranoi i nadchodzącej katastrofy. To jest w zasadzie perfekcyjne. Film jest jednak przy tym „minimalistyczny” w stopniu takim, że prostu może to niektórych zniechęcić. My tam takie lubimy.
autor: Goro M