Zakończył się dla nas tegoroczny sezon festiwalowy (no chyba, że coś nam strzeli do głowy i nagle rzucimy wszystko i pojedziemy na jakiś kolejny konwent), który w tym roku obejmował Złote Kurczaki, Kapitularz, Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Grozownię. Trzy ostatnie, jak pewnie wiecie, kumulują się w dość krótkim okresie. Zawsze potrzebujemy czasu żeby po tym ochłonąć, naładowani emocjami, w tym roku wyjątkowo, bo i tych emocji było wyjątkowo dużo.
No, ale wreszcie przyszedł czas, żeby wam po kolei zrelacjonować, co też się działo, jak to przeżyliśmy, czym na zaskoczono, a czym mniej. Zaczniemy według kryterium skali, a więc na początek……
36 MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL KOMIKSU I GIER W ŁODZI
Jak już widać po samym numerku edycji, łódzka (choć nie od początku), „EMEFKA”, to już festiwal z ogromną tradycją, historią i zasługami dla polskie, ale tak naprawdę i europejskiego i światowego komiksowa (no i najpewniej też gamingu, ale w tym to siedzimy tak głęboko, że głównie nadal ogrywamy Heroes of Might and Magic 3 XD). Dla nas też to jest festiwal z najdłuższą „naszą” historią i póki co największym wkładem w nasze komiksowe doświadczenia, bo to jest pierwszy konwent, na którym pojechaliśmy w życiu i jeździmy, co roku do dziś. W sumie nic dziwnego, bo odbywa się w naszym rodzinnym mieście i mamy do niego jak to się mówi na naszym osiedlu przysłowiowy „rzut butelką”. Zatem nawet nie musimy tam „jeździć”. Możemy się zwyczajnie przespacerować. Z tego powodu znamy ten festiwal dość dobrze i możemy powiedzieć, jak się na przestrzeni tych lat, w których bywaliśmy zmieniał. Mówi, się, że szczęśliwi EMEFEK nie liczą, więc trudno mi powiedzieć ile to dokładnie razy, ale festiwal odwiedziliśmy z 10 razy albo i więcej. Więc w jakimś tam zakresie jesteśmy some of an expert on the subject myslef.
Więc jaka była tegoroczna emefka, czym się wyróżniała, czego nam dostarczyła i co dowiozła (a co może mniej?) i co się zmieniło w stosunku do poprzednich edycji? Pierwsze, co się rzuca w oczy (jak z resztą co roku to…………………..

SKALA WYDARZENIA
No o tym, że EMEFKA jest giga wydarzeniem, to truizm. Wielkość wydarzenia (ta fizyczna, bo o tej drugiej za chwilę) ma swoje plusy i minusy (o tych na końcu). Od razu na wstępie trzeba powiedzieć, że łódzka Atlas Arena wydaje się idealnym miejscem dla tego festiwalu. Była edycja w innym łódzkim obiekcie, było spoko, ale jednak co Atlas Arena to Atlas Arena. Pozwala na sensowne rozłożenie atrakcji, jak np. wyodrębnienie dużej części „ringu” na strefę niezalu, która z roku na rok robi się większa i coraz bardziej imponująca. Arena ma płytę, na której można wygospodarować te sceny i te większe stoiska, ma ring dla stoisk i wystawców bardziej kameralnych, ma odpowiednio dużą liczbę sal różnych wielkości na prelekcje, wykład i inne wydarzenia, fajne zaplecze prasowe, gdzie są zorganizowane loże z widokiem na płytę itp. A przede wszystkim, co pokazała tegoroczna edycja, Atlas Arena to tak naprawdę kompleks, który pozwala na pomieszczenie festiwalu nawet jakby miał się jeszcze długo rozrastać W tym roku bowiem zostały wykorzystane, aż trzy budynki- sama Arena, na część komiksową, a dwa kolejne stanowiące zaplecze Stadionu im Władysława Króla odpowiednio na gry bez prądu i gry video. Co było mega kapitalnym pomysłem, bo pozwoliło, po pierwsze, mimo większej skali wydarzenia, zachować większy luz niż na poprzednich edycjach (na których naprawdę często trzeba było przepychać się w tłumie), a po drugie wybrać się na miejsce z atrakcjami, na które akurat masz ochotę, bez takiego ryzyka, że szukając komiksów będzie błądzić między grami, albo odwrotnie. No, jak mawiał klasyk- to mi się podoba, o to chodzi. A mówiąc o skali wydarzenia, oprócz fizycznego aspektu, trzeba także, a właściwie przede wszystkim wspomnieć o RANDZE wydarzenia, a tę najlepiej potwierdzają……………………..

ZAPROSZENI GOŚCIE
Tutaj tegoroczna EMEFKA przebiła nieboskłon. Każda z trójki głównych gwiazd festiwalu mogłaby być samodzielnym headlinerem dowolnego festiwalu komiksowego na świecie. Marini, Sean Murphy i „that polish guy”, czyli mtf BILL SIENKIEWICZ! Notki biograficzne i opis dokonań skrócę do minimum, bo jeśli ktoś chociaż się otarł o komiksowo, tych panów nie trzeba mu przestawiać, a kto nie to nie wie czy czułby się zainteresowany („jeśli nie Kuba, moje nazwisko nic panu nie powie”). Więcej miejsca poświęcę opisowi moich emocji odnośnie tego totalnego rozpierdolu (w pozytywnym sensie oczywiście), bo nie da się inaczej ująć skali tego linepu. A więc na początek:
BILL SIENKIEWICZ

Malarz, rysownik, artysta grafik, który pracuje na wszelkich polach ekspresji i we wszystkich środowiskach, którym może się przydać pędzel, ołówek, węgiel, tusz czy inne piórka i markery. Twórca takich komiksowych tytułów jak Elektra Assasin, Stray Toasters, New Mutants. Pracował przy takich seriach jak Batman, Superman, Green Lantern, Green Arrow, Avengers, Captain America, Daredevil, Fantastic Four, Hulk, Wolverine. Oprócz tego współpracował z hollywoodzkim przemysłem filmowym, jako np artysta koncepcyjny, autor plakatów itp. Regularnie wystawiany w muzeach i galeriach sztuki. Autor wspaniałego cyklu pamiątkowych portretów zmarłych gwiazd /artystów. Aha spokerowaniony (do dziś nie jest jasne w jakiej linii i stopniu) z naszym noblistą Henrykiem Sienkiewiczem.
Jak świadczy obecność Billa Sienkiewicza na łódzkim festiwalu o tego festiwalu randze? A znacie teorię uścisków dłoni, stawiająca tezę, że każdą osobę na świecie dzieli od każdej innej najwyżej sześć pośrednich znajomości. To zaproszenie Billa do Łodzi skróciło ten łańcuch uścisków łączący każdego kto miał odwagę zbić piątkę z Billem z totalnymi Himalajami światowego showbiznesu do dwóch (no dla mnie do trzech, bo spękałem). To obrazuje choćby właśnie historia o tym jak Bill uzyskał swój przydomek „that polish guy” o czym opowiadał na emefce (o czym za chwilę). Otóż Cilnt Eastwood (tak TEN Clint Eastwood) osobiście wybrał Billa na koncept artystę do Unforgiven (tak, tego Unforgiven) po obejrzeniu jego prac słowami „give it to that polish guy”.. Jak spojrzeć na prace Billa w tym zakresie, to można to skomentować jedynie klasycznym „dziwnym nie jest”. To już wiecie dlaczego ten western ma taką wyjątkową stronę wizualną.

No więc tak, Bill Sienkiewicz to gwiazda największego formatu, żyjąca legenda komiksu, człowiek który dosłownie jedną ręką zrewolucjonizował komiksową narrację wizualną. Jest to też człowiek o technicznej skali talentu i umiejętności, do której można porównać w historii komiksu tylko dwóch innych artystów o podobnej skali umiejętności w rękach i wyobraźni- Berniego Wrigtsona i Moebiusa. A jeśli chodzi o wypadkową umiejętności technicznych i wpływu na zrewolucjonizowanie komiksu, to chyba tylko tego drugiego Nie podbiłem do niego bo spękałem tą aurą od niego bijącą i z strachu, że jak tylko podejdę zbić piątkę, zaraz z za węgła wyleci jakiś ochroniarz gabarytów The Rocka i mnie zglebuje. Oczywiście nic takiego by się nie stało, bo Bill okazał się (byłem na zamkniętej konferencji medialnej z nim, o czym za chwilę) przecudownym, przemiłym, wholsemoe człowiekiem. W zasadzie zawsze zaliczałem go do mojej pierwszej piątki najbardziej cool, slay czy jak tam się teraz mówi, żyjących ludzi na świecie, których chciałbym w życiu spotkać i to na pierwszym miejscu (to już odhaczone, pozostała czwórka to Dee Snider, Keith Richards, Nuno Betnecourt no i oczywiście Robert Makłowicz).
No więc był z nim zamknięty birefieng prasowy dla zaproszonych mediów (w tym ja! Dzięki Łukaszkochakomiksy) Pytań było tyle, że Bill oraz również obecny Sean Muprhy nie nadążali opowiadać. Najfajniejsze było od niezastąpionego Bruce Banner. A tak ciekawie panowie opowiadali o inspiracjach, rynku, kulisach wydawniczych, przyjaźniach i antypatiach w środowisku, że można by pomyśleć, że nie żyją z rysującej ręki, tylko ze złotoustego gadania. Legendy. Bill jeszcze miał stoisko z autografami, pokaz rysowania, spotkanie na auli z nim, gdzie również opowiadał arcyciekawe rzeczy. No po prostu legenda na dotknięcie ręki…..ale nie jedyna, bo kolejną był
SEAN MURPHY

obecnie jedno z najgorętszych nazwisk komiksowych na rynku. Autor genialnej serii elswordowej, czyli Białego Rycerza. Opowiadał na wspólnym briefingu wiele historii, podobnie jak Bill, arcyciekawych i pouczających, między innymi właśnie o tej serii. Zakontraktował jeden tom, ale tak wywaliło wyniki sprzedażowe, które (co jest nietypowe), rosły z każdym kolejno domawianym tomem, że panowie w prążki, co mają pieniążki, złożyli mu kilka propozycji nie do odrzucenia i teraz chyba zostanie z tą serią na dłużej….czego nie planował, ale co mu ułatwi znieść podcieranie się dolarami. Również miał stoisko z autografami, rysował, opowiadał, a nawet zrobił sobie z nami zdjęcie! (któż by odmówił sobie zdjęcia z Dobrym Horrorem).
No i wreszcie ENRICO MARINI
gigant komiksu europejskiego. Tu się dużo nie rozpiszę, bo na razie rozmijałem się z jego twórczością, ale Michał zakupił jego komiks, więc chyba pora na przygodę z Marinim i wciągnięcie się w jego twórczość.
No i byli też nasi giganci, czyli np. Przemysław Truścinki, który na scenie razem z Billem rysował Wiedźmina. A na koniec pojawił się też nawet Pan Andrzej, co to kiedyś trochę utopił, bo nie uwierzył w Redsów XD. Fantastyczne było uczestniczyć w tym wydarzeniu z takimi gwiazdami, i przekonać się, że takie legendy to w sumie też zwykli (choć mega utalentowani)……………
LUDZIE
Gdybym miał powiedzieć co cenię w EMEFCE i innych konwentach najbardziej – powiedziałbym, że ludzi, ludzi którzy polecili mi komiks, gdy nie wiedziałem, co wybrać, którzy rozmawiali ze mną z pasją o wspólnych zainteresowaniach, którzy wciągnęli mnie w komiksowo, którzy nawiązali z nami współprace w ramach wspólnej pasji, i co ciekawe to przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości nawet z pozoru uniwersalne bywa że nie znajduje się zrozumienia dla swojej pasji, które by tak rzec, które pomaga się nam rozwijać. Ja miałem szczęście by tak rzec ponieważ je znalazłem i dziękuję życiu, dziękuję mu, życie to komiksy, życie to konwenty, życie to horrory, gry, popkultura….ach zapędziłem się. Tutaj się nie będę rozpisywał za bardzo, bo jeśli chodzi o komiksowo to nie ma co wymieniać, bo byli tam wszyscy, którzy mogli. A spoza branży to fantastyczne, jak ta impreza łączy zapaleńców różnych pokoleń, zainteresowań, pasji, zawodów. Naprawdę tam czuć, że jesteśmy jedną wielką rodziną. Są tam dzieci, dorośli, seniorzy, star warsowcy, otaku, gracze, cosplayerzy, a nawet Wikingowie co sprawia, że emefka to jedna wielka kolorowa impreza, a nawet ……



IMPREZY
Przy tak wspaniałych ludziach i tak wspaniałych gwiazdach, nic dziwnego, że program emefki był napchany po brzegi. Oprócz spotkań z tymi (i innymi) gwiazdami i twórcami było w opór warsztatów, prelekcji, turniejów, gier dla dzieci i nie tylko, no i rewelacyjny konkurs Cosplay (myślałem, że się nie znam, ale wygrała moja faworytka!). No i oczywiście wystawcy- od wielkich wydawnictw, po małe stoiska autorskie, w tym ciągle rozrastająca się (co mnie cieszy) strefa niezalu. Nic dziwnego, że niektórzy przychodzili tam z walizkami ina zakupy. Niektórzy narzekają, że emefka straciła swój komiksowo-gamingowy charakter, ze względu na to, że pojawiają się już tam stoiska, może nie z mydłem i powidłem, ale koszulkami, naklejkami, poduszkami, kartami, plakatami, przypinkami, figurkami i nawet pluszakami. Zupełnie się z tym nie zgadzam – w sensie, że to jest wada. Pokazuje to tylko, że komiks staja się (bo dawno się stał) częścią mainstremowej popkultury, ale z buta wjeżdża do tych największych jej decydentów, którzy jak wiadomo są jak Yogurt ze Spaceballs, który właśnie kręci Spaceballs 2, czyli w poszukiwaniu większej forsy, żeby sprzedawać merchandise. W dobie, w której Netflix kupuje WB, nikogo nie powinno dziwić, coś takiego, ale tak długo jak komiksiarze pozostają główną atrakcją (a pozostają) i jak długo na tym rynku można znaleźć coś dla każdego, to mnie to zjawisko jara. No powiedzcie, na jakiej imprezie przy jednym stoliku może siedzieć facet, który projektuje strony wizualne filmów Clinta Estawooda z 10 latkiem, który narysował swój 4 stronnicowy pierwszy komiks i go sprzedaje za co łaska? Gdzie obok ludzi nie tylko pracujących dla DC albo Marvela, ale nawet nimi zarządzających (Jim Lee anyone?) mogą się rozłożyć grupa nastolatek robiąca ręcznie wlepy?


Emefka, to trochę takie komiksowo-gamingowe „wszystko wszędzie na raz”. Co, jeśli tylko nie jesteś Pan Maruda, Niszczyciel Dobrej Zabawy i Pogromca Uśmiechów Dzieci, będzie dla ciebie magicznym doświadczeniem.
Nie zmieniły się tylko trzy rzeczy. W strefie gastro ścisk jak na Bitwie pod Grunwaldem Matejki. Nadal nie ma perfekcyjnego sposobu na ogarnięcie autografów do gwiazd. I jak nie pojawisz się w presroomie od samego rana, to ominie cię tarta bananowa, a od południa to już nawet te śmieszne małe kanapeczki.

