I znów się nazbierało filmów do zrecenzowania. Naprawdę sporo tego. Teoretycznie powinienem wziąć teraz dzieło z dołu listy i je opisać, ale mam zamiar uczynić (znów) wyjątek od tej zasady. Ostatnio poza kolejnością opisałem obraz „February”, który był na tyle dobry, że chciałem podzielić się wrażeniami jak najszybciej. Tym razem jednak zrobię to z pobudek całkowicie odwrotnych (Adso z Melku powiedziałby- podąża drogą nie mniej cnotliwą, lecz w kierunku zupełnie przeciwnym)- opiszę film poza kolejnością, żeby jak najprędzej przestrzec potencjalnych widzów przed… no… po prostu badziewiem (Kapitan Wagner mógłby powiedzieć- nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które dostatecznie obelżywie mogłyby określić film „Deadly weekend”).
Generalnie po seansie pojawiła mi się myśl, że dzieło filmowe składa się z trzech podstawowych elementów: scenariusza, aktorstwa i reżyserii. Jeśli wszystkie trzy rzeczy trzymają poziom, film jest bardzo dobry, lub dobry, jeśli dwie to średni a jeśli jedna to słaby. A jak żadna?
Najpierw więc historia. Mamy dwie pary (faceci obowiązkowo przystojniacy, jeden biały drugi czarny, zaś dziewczyny obowiązkowo seksbomby w szortach i z odsłoniętymi brzuchami), które wpadają na strasznie oryginalny dla takich par pomysł, urządzenia sobie biwaku in the midlle of f***ing nowhere, gdzie mają zamiar pić alkohol, potem sytuacja ma zamiar wymknąć się spod kontroli zaś na końcu okoliczny mieszkaniec „in the midlle of f***king nowhere” ma zamiar zrobić biwakującymi z grubsza to, co Raskolnikow pewnej starszej pani. Czyli, krótko mówiąc, scenariusza nie stwierdzono.
No przejdźmy do aktorstwa. Plus jest taki, że panienki są naprawdę ładne. To tyle. „Aktorzy” grają tak, jakby grali greenboxie i to do tego po raz pierwszy a za partnera w scenie mając wygenerowane w komputerze „coś”. Jednym słowem: „w powietrze”. Dodatkowo z entuzjazmem i mimiką pierwszej postaci magikarpia po środkach usypiających. Chyba, że wrzeszczą. Tak czy kwak oglądać się tego nie da. O głupocie bohaterów mógłbym napisać milion stron. Morderca związuje dziewczynę i sobie idzie zostawiając jej pod nosem nóż? Niedoszła ofiara wali mordercę kijem w głowę, zostawia przed domem i wraca po dziewczynę, nie związując oprawcy, nie dobijając itd? Naprawdę? Takich scen jest mnóstwo. Literalnie mnóstwo.
Ale nie to jest najgorsze. Muszę wspomnieć o reżyserii. Ogólnie rzecz biorąc kompletnie się nie znam (parafrazując pewnego wokalistę- wysoki sądzie ja z reżyserami mam tyle wspólnego, co z mercedesami, czyli nic), a jednak to, co się dzieje w tej kwestii w filmie, kłuło mnie w oczy niemiłosiernie. Dla przykładu- niektóre ujęcia w „Deadly weekend” wykorzystywane były kilkukrotnie! Nie ma czym wypełnić sceny?. Nie ma sprawy! Wrzućmy jeszcze raz to ujęcie wijącej się po podłodze związanej blondyny w szortach i z odsłoniętym brzuchem. Że już było? A kto by nie chciał jeszcze raz zobaczyć ujęcia wijącej się po podłodze związanej blondyny w szortach i z odsłoniętym brzuchem. Taka sytuacja. Albo taka scena- facet w biega do kuchni, ujęcie całkiem z boku, gdzieś tak od pasa, aż tu nagle z dołu kadru (spod nóg biegnącego gościa) wystrzeliwuje zabójca z nożem i wbija facetowi nóż w brzuch. Jak on to zrobił? Wypłynął z podłogi niczym T-1000? Nie wiem. Chyba nawet nie chcę wiedzieć. W ogóle zresztą nie wiadomo, czy to slasher (raczej nie, bo stricte slasherowych scen jest nie wiele), czy gore (jedna gore scena) czy jeszcze co innego. Podobnych kwiatków jest więcej (like dużo więcej).
W sumie filmu nie wyłączyłem po kwadransie, bo pomyślałem, że jest to być może meta-horror czyli horror z przymrużeniem oka, taka beka z gatunku. Miałem ku temu przesłanki, bo na przykład pierwsze ujęcie to scena żywcem wyjęta z jakieś erotyczno horrowej szmiry z RTL w latach 80 tych czy 90 tych, która później okazuje się fragmentem filmu oglądanego przez bohaterów. Są też teksty w stylu- „facet, który polecił mi ten biwak, mówił, że jak tylko wjedziemy do lasu to stracimy zasięg”. I tak dalej. Na początku wydawało mi się to mrugnięciem okiem, ale w obliczu tego, co oglądałem na ekranie, okazało się raczej podkładką do odpierania zarzutów, że obraz jest po prostu szmirą. Wiecie taka ucieczka do przodu, obrona przez atak czy cholera wie, generalnie: „hej przecież daliśmy sygnał, że to są jaja”. Tylko, że to nie są jaja. Jest to lipa.
Chociaż czego ja się spodziewałem po filmie o tytule „Deadly weekend”?
http://horroryonline.pl/film/deadly-weekend-2013/3697