WILCZYCA
No i trafiła się perełka! Prędzej odgryzłbym sobie napletek, niż pomyślałbym, że przyjdzie mi tu recenzować polską produkcję. Nie myślę tu oczywiście o komediach, bo przy nich nawet pięć bronxów na łeb, jest za małą ilością potrzebną do jako takiej zabawy.
Oto historia tego dramatu: Kobieta, zaniedbywana przez wiecznie nieobecnego męża, postanawia trochę urozmaicić sobie wszechobecną nudę. Puszcza się jak latawiec, chleje niczym stary żul i przy okazji zajmuje się czarną magią. Gdy mąż wraca po długiej nieobecności, zastaje małżonkę tuż po zabiegu aborcyjnym i w niezbyt przyjemnym humorze. Tuż przed śmiercią z powodu obrażeń wewnętrznych, żonka rzuca parę klątw, po czym ucieka w zaświaty. Odtąd, jej mściwy duch ściga głównego bohatera, nie pozwalając mu spokojnie pogrążyć się w żałobie.
Powiem wam prost, że nie ma zbyt wielu rzeczy, jakie mogę zarzucić temu obrazowi. Polska nie słynie z filmów grozy, co nie znaczy, że dzięki temu mam traktować go ulgowo. Nie muszę tego robić, a to z jednej prostej przyczyny: on sam, doskonale się broni.
Pierwszą rzeczą, która wciska się przez wszystkie możliwe otwory widza, jest klimat. Stare domostwa, zimne, grudniowe klimaty i ponure plenery, naprawdę sprawiają doskonałe wrażenie. Nie przeszkadza nawet to, że minęło prawie trzydzieści lat od premiery filmu, a powiedziałbym nawet, że tylko dodaje to „Wilczycy” uroku. Sama fabuła posuwa się dość wolno, przeszyta jest wieloma pobocznymi wątkami, które jednak w końcu splatają się w ogólną całość.
Jeśli nie przeszkadza wam archaiczność tej produkcji i brak efektów specjalnych, walcie jak w dżunglę.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=QOmgWPtW0pY
(tym razem nie jest to trailer, ale cały film. Ma już on swoje lata, więc nikt raczej nie powinien się przypieprzyć;) )
Werdykt: