Film „We are still here” to w zasadzie typowe ghost story. Piszę „w zasadzie”, bo końcówka odbiega od standardów oraz „typowy” a nie „klasyczny”, ponieważ to drugie słowo sugeruje pozytywność zastosowania sprawdzonych elementów.
Tu, moim zdaniem, pozytywnie pod tym względem nie jest, o czym za chwilę. Najpierw przyjrzyjmy się fabule.
Rodzina, która straciła syna w wypadku, przeprowadza się do dużego domu w małym miasteczku. Dom zdaje się być zamieszkany przez ducha zaś mieszkańcy mieściny są zamkniętą społecznością, która choć przyjazna, zdaje się z kolei skrywać tajemnicę i być może mieć nie całkiem przyjazne zamiary. Wszystko to podano w dekoracjach żywcem wyjętych z czasów, gdy prezydentem Ameryki był aktor a w połowie krajów Europy wesoło hulała demokracja ludowa.
Niby twórcze nawiązania do „starych czasów” są w filmie pożądane, a „We are still here” ze „starych czasów” czerpie garściami.
Problem w tym, że bierze nie to co najlepsze, ale to co najgorsze, a nawet jeśli nie to co najgorsze, to w każdym razie zupełnie nietwórczo.
Fabuła tak bardzo leci od jednego znajomego elementu do drugiego, że co chwila łapałem się na tym, że myślałem- ci zaraz zginą, zaraz będzie akcja z medium, strzeżcie się tego faceta, teraz wejdzie duch itd. Rozumiecie problem?
Kopiowanie motywów, nawet jeśli klasycznych, jeden do jednego, jest po prostu nie na miejscu, a dodatkowo zastosowanie oldschoolowego entrouage’u bez zabawy konwencją, czy choćby mrugnięcia okiem (nie mówiąc już o postmodernistycznym umieszczaniu klasycznych motywów w nowym kontekście), a tylko na zasadzie odwołania się do resentymentów, to już tym bardziej.
Z resztą pal licho, mogłyby być to chociaż aspekty, które pokochaliśmy, i za którymi tęsknimy (patrz „Stranger Things”), ale wykorzystanie motywów tylko dlatego, że są „so eightees”?
No dobra-pozytywna jest końcówka. Zjawy są mocne i jest naprawdę wielka jatka. Krew się leje, trup się ściele, generalnie jest gorzej niż w Hamlecie. Z resztą połączenie krwawego finału z klimatycznym ghost story ma w sumie niezły potencjał i poprawia odbiór filmu. Z drugiej strony, jeśli ktoś oczekuje „klimatyczności” to końcówka może go wkurzyć, ale moim zdaniem, gdyby zakończono historię typową (nawet jeśli dobrą) zagrywką z filmów o duchach, to już w ogóle obraz niczym by się nie wyróżniał.
Ale chociaż ostatni kwadrans jest naprawdę dobry to, koniec końców, jednak nie zaciera ogólnie negatywnego wrażenia. Obraz jest generalnie mocno przeciętny, a nawet jeśli, ktoś szuka dzieła nawiązującego do epoki VHS, to ten odradzam, gdyż „We are still here” to twór z gatunku „robisz to źle”.