To niesamowite, ale udało nam się wreszcie wybrać do kina. Poszliśmy na „To Rozdział 2”. Co jak co, ale „To” po prostu musieliśmy obejrzeć w kinie. Po pierwsze (primo) dlatego, że jest to horror wysoko budżetowy, idealny do oglądania na dużym ekranie, po drugie (primo) dlatego, że pierwsza część podobała nam się bardzo, po trzecie (primo) jesteśmy wielkimi fanami książki a po czwarte (primo ultimo) chcemy jak zwykle dorzucić swoje rozstrzygające dwa grosze jak w każdej dyskusji, w której oceny co do filmu bywają bardzo rozbieżne. Oczywiście przy „To rozdział 2”, tak jak przy pierwszej części takie zjawisko występuje. Obok opinii, że świetny itd są też takie, że nuda, że to nie horror, że śmieszny a nie straszny i inne takie. W takich sytuacjach jak zwykle „powiemy co wiemy” (czyli nie znamy się, ale się wypowiemy) i wszystko już będzie jasne, oczywiste a dalsze dyskusje zbędne.
O czym jest film nie trudno się domyślić- przedwieczne zło pod postacią morderczego klauna, po dwudziestu siedmiu latach od wydarzeń z pierwszej części, znów wypełzło ze swego gniazda i znów morduje dzieci, żywiąc się ich strachem. Członkowie klubu frajerów pamiętając przysięgę, którą złożyli sobie za małolata, stawiają się w (prawie) pełnym składzie, aby znów stanąć do walki z Pennywisem. Wcale nie mają na to ochoty, ale okazuje się, że nie mają innego wyjścia.
Najprościej „To rozdział 2” zrecenzować stwierdzając, że jest po prostu przedłużeniem klimatu, atmosfery i sposobu opowiadania poprzedniej części. To by w zasadzie wystarczyło, albowiem, każdy komu podobała się rozdział pierwszy, powinien być zachwycony dalszym ciągiem historii. No ale rozwińmy temat.
Najłatwiej zacząć od plusów najbardziej oczywistych i bezdyskusyjnych. W pierwszej części do takowych należała młodzieńcza obsada, między członkami, której była niezwykła chemia. I tak też jest w rozdziale 2. Wszyscy aktorzy grają koncertowo a relacje między postaciami, w które się wcielają wypadają niezwykle wiarygodnie i aż miło się na to patrzy. Nie do uwierzenia jest przy tym, jak bardzo dobrze „dorosła” obsada została dobrana do swoich młodszych odpowiedników! Mógłbym tu nie wiem jak kwieciście opisać jak bardzo, ale to po prostu trzeba zobaczyć. Aktorsko „klub frajerów”, to praktycznie ideał. Dodatkowo, co jest jeszcze fajniejsze, w filmie uraczeni jesteśmy też wieloma scenami z młodzieńczych lat bohaterów. Nie są to jednak powtórki z pierwszej części, a całkiem nowe sceny dopełniające historii. Znakomicie oddano więc „podwójną” narrację, która występowała w książce, co osobiście bardzo nam odpowiadało.
Opisując wyczyny aktorów, nie można zapomnieć o odtwarzającym Pennywisa Billu Skarskardzie. Ale w przypadku jego roli można stwierdzić tylko jedno. Jest doskonała, wspaniała a w przyszłości z pewnością stanie się kultowa (może już jest). Świetne jest też to, że Skarskard nie próbuje wejść w buty wybitnego Tima Curry z wersji z 1990 roku. Klaun w wykonaniu Billa jest inny, ale równie doskonały. Demon Tima Currego był wredny i od samego początku każdej sceny, w której się pojawiał, swym zachowaniem i tym, co mówił udowadniał, że jest złem wcielonym. Natomiast „nowy” Pennywise zdaje się być na początku miły i przyjacielski aż do momentu, gdy pokaże ząbki. Jest to nie tylko świeże, ale przez ten swój kontrast niewinności i makabry równie przerażające (choć na inny sposób) co w poprzedniej adaptacji książki.
A jeśli mowa o przerażaniu, to pora się zmierzyć z zarzutem, który od czasu do czasu wysuwany jest odnośnie „TO”- że film nie jest specjalnie straszny, że to raczej fantastyka i że raczej nie horror. Otóż adaptacja jest w ten sam sposób straszna i w takim samym stopniu jest horrorem, jak jej książkowy pierwowzór. Czy nie straszy? Straszy oczywiście. Nie jest po prostu ten sposób budowania atmosfery, co np w Obecności, czy innych horrorach spod znaku starych domów, skrzypiących drzwi i obłożonych klątwą lalek. Choć „TO” nie operuje mrocznym klimatem, nie buduje mozolnie mrocznej atmosfery, a poza tym obfituje w dużo scen, które nie tylko nie są typowe dla horroru i bywają nawet zabawne, to bez wątpienia jest kinem grozy, mimo, że z domieszką innych gatunków filmowych. Ale co się dziwić? Książka jest przecież bardzo gruba, ma rozbudowaną, wielowątkową fabułę, więc oczywiste było, ze podobnie musi być w adaptacji. Umożliwia to większą ekspozycję bohaterów, co w kontekście opowiadanej historii ma duże znaczenie. Poza tym pozwala się do nich przyzwyczaić, polubić i zacząć bać o ich losy. A poza tym gdybyśmy przez cały seans dostawali tylko mroczne kadry, mgłę i posępną muzykę, to by dopiero była nuda! A tak to mamy całe spektrum klimatów, co sprawia, że seans mimo trzech godzin trwania się nie dłuży. Można oczywiście stwierdzić, że w trakcie oglądania często możemy zapomnieć, że oglądamy horror, ale czy to źle? Nie musimy na to pytanie nawet odpowiadać, bowiem, jak tylko zdążymy zapomnieć, 'To” nam o tym szybko przypomni. Bo mimo, że mamy mnóstwo scen biegunowo odbiegających od typowego horroru, z racji długości seansu, dostajemy też naprawdę dużo scen, które zapewnią przyspieszone bicie serca. Jestem też pewny, że usatysfakcjonują każdego fana horroru i sprawią, że nie jeden raz widz podskoczy w fotelu- są świetnie skonstruowane, wyreżyserowane a dzięki samej naturze Pennywise’a oryginalne i pomysłowe. Doskonałym przykładem jest pokazana (częściowo) w trailerze scena wizyty Beverly w dawnym domu rodzinnym- scena ta moim zdaniem powinna być pokazywana każdemu początkującemu reżyserowi horrorów pod hasłem: „jak powinno się budować suspens w kinie grozy”. A podobnie prowadzonych (choć może nie aż tak wybitnie) scen jest w filmie o wiele więcej! Więc choć „TO Rozdział 2” nie oferuje permanentnego budowania klimatu i atmosfery rodem z newschoolowych horrorów spod znaku „uniwersum Obecności”, to bez wątpienia gwarantuje mnóstwo scen, podczas których widz będzie siedział jak na szpilkach i stwarzających ryzyko „mikrozawału”. Łatwiej o to tym bardziej, że IT jest horrorem wysokobudżetowym, więc jest na najwyższym możliwym poziomie techniczno realizacyjnym.
Z tym ostatnim wiąże się jednak pewna wada. Twórcy, którzy nie będąc ograniczonymi małym budżetem, nie poskąpili widzom efektów CGI, które choć stoją na bardzo wysokim poziomie nadal pozostają efektami CGI, i często po mozolnym acz niezwykle umiejętnym budowaniu suspensu, sprawiają, że doznajemy dysonansu przy pojawieniu się komputerowej poczwary. A skoro już przeszliśmy do wad dolejemy jeszcze kilka łyżeczek dziegciu do beczki miodu. Co pewnie jest paradoksem, największa moim zdaniem wada drugiej części „TO” wynika z wysokiej jakości części poprzedniej i rozbudzonych nią oczekiwań. Otóż w Rozdziale drugim, dostajemy wszystko to samo i na tak samo wysokim poziomie, co w poprzednim rozdziale… i nic więcej. A przecież już w pierwszym rozdziałem można było się przyczepić do pewnych spraw, szczególnie związanych ze spłyceniem wymowy literackiego pierwowzoru, ale myślało się wtedy (przynajmniej ja tak myślałem)- Hej świetnie to zrobiono, jest blisko książki i na pewno pomięte niektóre „drobnostki” pozostawiono na „dorosły” rozdział historii. Tyle, że nie. Mało tego… to na co liczyłem zostało jeszcze bardziej odpuszczone niż w „jedynce”. Chodzi mi o „ludzki” wymiar zła trawiącego Derry. W pierwszym rozdziale ten aspekt opowieści realizowany był chociażby przez „odchyły” psychiczne rodziców głównych bohaterów oraz innych mieszkańców miasteczka. Nie było tego dużo, ale pewien klimacik książki wyczuć się dało. W rozdziale 2 zaś w ogóle nic z owej atmosfery (poza sceną początkową) się nie ostało. Osobiście bardzo żałuję, bo mocno na to liczyłem. No i ponieważ „To 2” nie wnosi żadnej nowej jakości i oferuje „tylko” to, co tak bardzo dobrze zagrało w części pierwszej, nie ma tej świeżości, co rozdział pierwszy. Może to powodować delikatne uczucie rozczarowania. Ostatnia wada, to dłużyzna w końcówce. Ogólnie film, biorąc pod uwagę czas trwania, nie nuży i nie dłuży się prawie wcale, poza ostatnią potyczką. Finałowa konfrontacja trwa pewnie ze 30- 40 minut, co jest lekkim przegięciem.
Pomimo powyższych mankamentów, „To Rozdział 2” jest filmem świetnym. Właśnie „filmem” niekoniecznie typowym horrorem. Ale czy powieści Kinga są typowymi horrorami? Nie zawsze. A bywają wybitne? Bywają bez wątpienia. I „To” jest opowieścią wybitną. Wspaniała historią. Nie tylko horrorem, ale też (może przede wszystkim) miłym prawdopodobnie każdemu serduszku „kinem nowej przygody”. Wielowątkową, wielowymiarową, żonglującą klimatami przypowieścią o przyjaźni, gdzie paczka kochających się niczym bracia „frajerów” staje do nierównego boju z liczącym miliony lat, zmieniającym kształty olbrzymim pająko klaunem z pustki pomiędzy wymiarami, z potworem żywiącym się strachem dzieci (i ich ciałami) i popychającym dorosłych do największych zbrodni oraz hipnotyzującym swoje ofiary trupimi światłami z kosmosu. Czy taka historia świadcząca o nieposkromionej pisarskiej wyobraźni, nie jest lepsza od typowej, mrocznej powiastki o powłóczącej wszystkim czym się da (i czym się nie da) zjawie zamieszkującej stare nawiedzone domostwo, opowiastki może i klimatycznej, ale jakże sztampowej i ubogiej w treść i historię? I cudowne wrażenia?
Według mnie odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna. Daję 9/10. Lekko naciągane „dziewięć” (w pierwszym chapterze było to mocne „dziewięć”), ale nadal „dziewięć”