Każda podróż w dzikie tereny, mająca na celu rozwikłanie jakiejś mrocznej tajemnicy niesie ze sobą ryzyko. Nieplanowane zajście w ciążę, przypadkowe wplątanie się włosów w najeżone kolcami krzaczory czy też niedźwiedziogwałt… sprawdźcie w słowniku.
Tak się akurat składa, że grupka piersiastych kobiet w towarzystwie osamotnionego faceta, wyrusza do cieszących się złą sławą lasów, by nakręcić film na zaliczenie egzaminu. Nie byle jaki to film, ponieważ panienki zdecydowane są na własne oczy przekonać się czy „Obnażona rozpustnica”, naprawdę istnieje.
Niegdyś była ona prostytutką, która została zgwałcona przez wszystkich mieszkańców okolicznego miasteczka, a następnie w brutalny sposób uśmiercona (nie pamiętam w jaki, patrzyłem na cycki). Do dziś dnia jednak nawiedza wspomniane przeze mnie leśne tereny i swą magiczną mocą wzbudza lubieżne żądze u każdego, kto zawędruje zbyt blisko jej terytorium.
Ekipa kręcąca dokument wykorzystuje każdą (każdą!) okazję, by pozbyć się ubrań i pomajtać piersiami przed kamerą czy też świecić niemalże gołymi zadkami. Chcecie przykład? A proszę.
Gdy koło namiotu kręci się jakieś dzikie zwierze, panienki zrzucają wszystkie ciuchy, bo ponoć kiedyś zdarzyła im się podobna sytuacja i to właśnie skaczące piersi i trzęsące się tyłki zapewniły im bezpieczeństwo…scenarzysta to geniusz.
Finalnie, w końcu dochodzi do spotkania z wiedźmą, ale nim to nastąpi, wiele złowieszczych rzeczy przydarzy się naszej wspaniałej ekipie. Znajdą zawieszoną na drzewie seks lalkę, wejdą w posiadanie przeklętych, sztucznych pindoli wywołujących orgazm, a także… a co ja wam będę gadał. Sami zobaczcie.
Nie będę ściemniał. Fabuła jest tylko pretekstem do ukazania deprawującej młodzież i zakonników golizny, bez której ten film byłby typowym, amatorskim średniakiem.
Jednak olbrzymia ilość cycków (ten zabieg nie sprawdził się choćby w „Milfy kontra zombie”) przyjemnie łączy się z głupimi żartami i sytuacjami, przez co w dobrym humorze i przy niewielkiej ilości piwek można dobrnąć do końca. Da się? A jak.
Jeden komentarz
W pewien sposób, koleś jest takim jakby moim nieco bardziej popieprzonym odpowiednikiem 😀