Eeeeh, muszę się poskarżyć, że nieciekawy film widziałem. Mowa o Strefie X 2 (tytuł brawurowo przetłumaczony z Monsters: Dark Continent). Może na mój odbiór wpłynęło to, że umknął mi fakt, że jest to podobno część druga jakiejś części pierwszej (podobno niezłej) i zostałem wrzucony w sam środek pewnego uniwersum, w którym tytułowa strefa (w wersji polskiej) i potwory (w wersji angielskiej) już sobie w najlepsze istnieją bez wyjaśnienia ich genezy? Ale to chyba jednak nie to, bo w akcja, która ma miejsce w Strefa X 2, jest niezależna od części pierwszej (mimo tego samego uniwersum), a przy tym jest …..nudna i trochę (mimo chyba ambicji, żeby było inaczej albo może właśnie dlatego)…..nie wiadomo po co.
Film opowiada o oddziale amerykańskich żołnierzy, na bliskim wschodzie (Irak, Afganistan, whatever), którzy zasadniczo robią tam to, co robią amerykańscy żołnierze w tym regionie. Zasadniczo mają zwalczać tajemniczych rebeliantów. Ponieważ jednak na świecie zapanowało to, co się podobno dopiero wylęgało w pierwszej części, czyli olbrzymie potwory z kosmosu, dodatkowo – a może przede wszystkim- mają też walczyć z tym zagrożeniem. W sumie do końca nie wiadomo jakie mają priorytety, gdy mówią „we are here to fight monsters”, co wiele robi dla łopatologi filmu, ale o tym za chwilę. Cała ich misja zaczyna się nieco komplikować, gdy dostają zadanie wyciągnięcia swoich zaginionych kolegów w samego centrum tytułowej strefy, całkowicie opanowanej przez potwory.
Teoretycznie nie jest to film zły. Zasadniczo prawdopodobnie jest tu wszystko to, co twórcy sobie założyli i technicznie jest zrobione więcej niż nieźle. Ja po prostu tego nie kupiłem (a niestety film to sprzedaje), a to ze względu na to, że nie bardzo wiadomo dla kogo jest ten film, przez to jest jakby …zbędny (inaczej bezcelowy, co chyba najlepiej opisuje angielskie słowo pointless), nijaki (mimo, że bardzo próbuje być jakiś, niestety za bardzo) oraz w konsekwencji nudny.
Po pierwsze, nie sprawdza się w żaden sposób jak horror. Potwory, które dostają kilka scen w tym filmie, tak naprawdę są tu po nic (z zastrzeżeniem może łopatologicznego przesłania, którego nie znoszę, o czym również za chwilę). Są przy tym po nic tak bardzo, że, pomimo, że występują już w tytule, a ich obecność w strefie ma niby mieć znaczenie, to w ogóle nie wpłynęłoby to na przebieg akcji, gdyby wyciąć z filmu wszystkie (sic!) sceny z nimi.
Ogólnie to jest to prostu dramat wojenny, ale jako taki Strefa X 2, moim skromnym zdaniem, też się nie bardzo sprawdza. A to ze względu na zbudowanie go na najbardziej sztampowych schematach tego typu kina, podanych w sposób przedramatyzowany, przekoloryzowany i łopatologiczny.
Najpierw poznajemy naszych dzielnych chłopców, co to prezentują swoje bromancowe przywiązanie do siebie, akurat jak mają jechać na misję to wiadomo, że akurat ktoś został ojcem, przed misją zaś obowiązkowo pożegnanie z alko, narko i paniami. Mimo, że film trwa dwie godziny więc czasu starczyłoby na sceny, jak rozumiem koniczne w takim filmie, które mają pokazać pewne relacje, priorytety i wartości bohaterów, twórcy postanawiają wszystko to włożyć w dialogi, niczym z licealnego teatrzyku-laurki na cześć „naszych chłopców”. A to jeden tłumaczy drugiemu jak bardzo jest dla niego ważny i że zawsze będzie go chronić, przypominając jak dawno temu w szkole uratował go piorąc na kwaśne jabłko pewnego „bully”, na co ten drugi odpowiada jakie to dla niego ważne i że teraz to on się będzie o niego troszczył. A to, żona świeżo po porodzie informuje jednego z wojaków, że „teraz ma do kogo wracać”, a jak będzie dalej tak jak było, to on kiedyś wróci „a jej już nie będzie”. Potem bohaterowie docierają na miejsce misji, a tam podręcznikowo- komiksowy dowódca weteran po kilku misjach informuje, że są „tiger sharks”, prowokuje ich, żeby się wkurzyli i rzucili na niego, po czym kwituje, że „that’s the spirit”, który chce widzieć na polu walki. I dalej w ten deseń. Thank You Captain Obvious.
Potem zaczyna się część dramatyczna związana z „urokami” wojny. I dalej film idzie tym tropem. A więc mamy jedną bezsensowną misję zakończoną krwawą pułapką, w której najbardziej obrywa ten którego tak ładnie najpierw sportretowano, że ma do kogo wracać, czyli młody ojciec. Scena oczywiście obfituje w rozklejanie się żółtodziobów i pokaz siły twardych jak stara podeszwa weteranów (z obowiązkowym: „nic ci będzie stary, dobrze wyglądasz. not”). Potem mamy scenę niewoli, gdzie oczywiście dostaje się jednemu z kumpli, na co musi patrzeć drugi z kumpli (tych od bromanceu). Potem jest scena z dzieckiem i dylematem zostawiamy/skracamy cierpienia. Aha. Wcześniej jest scena z autochtonem w turbanie, który tłumaczy, że nic do wojaków nie ma, ale się nie ruszy, bo jak to tak z butami do jego domu, nie da się wygonić i rozumie rebeliantów, bo jakby to było gdyby on z butami do ich domu. Tym nielicznym bohaterom, którzy przetrwają do końca towarzyszy przemiana od „jesteśmy tu żeby zabijać potwory” do „po co my tu w ogóle jesteśmy” zakończona utratą panowania i rzezią przypadkowej rodziny. Oh noez, you iz the monstaaz.
Ok. Nie będę się za bardzo już więcej wyzłośliwiał. Z pewnością film porusza ważny problem. Pewnie jest też w związku z tym pewne mocne przesłanie, ale jest ono łopatolgiczne w sposób, który do mnie nie trafia i przedstawione z pomocą grubo ciosanych scen (jak moje „ulubione” zakończenie Cannibal Holocaust „trzeba się zastanowić, kto tu jest prawdziwym dzikusem”). No chyba, że czegoś nie zrozumiałem i jest tu jakaś piętrowa metafora. Tak czy siak na pewno miał być to dramat wojenny, z tym że po prostu korzysta on z najbardziej oczywistych i „oklepanych” pomysłów dramatycznych z tego gatunku , które po „Plutonie”, „Czasie Apokalipsy”, „Wzgórzu złamanych serc” (tak, wiem, że to trochę inna kategoria, ale polecam), „Cienkiej Czerwonej Linii”, Łowcy jeleni”, „Szeregowcu Ryanie”, „Kompanii Braci”, „Hurt Locker”, (ok, nie wszystkie widziałem, ale się wypowiem choćby dlatego, że część znam z opisów osób, którym ufam w tym zakresie np. żony, co do „Szeregowca” i „Kompanii”:)) oraz For whom the bell tolls (for a hill man would kill, why they do not know) niestety sprawiają wrażenie z gatunku „wiem jak było, ciężko było, 18 filmów o tym zrobiłem”. Hell, już nawet więcej do przemyślenia ze względu na pewne odcienie szarości, dawały pierwsze sezony Homeland.
Oczywiście jeśli ktoś lubi jak dramat wojenny jest wojenny ze szczególnym uwzględnieniem in-your-face przesłania to może ten film ocenić wysoko zwłaszcza, że technicznie jest baaaaaaaaaardzo dobry, świetnie zdjęcia, niezłe efekty, rewelacyjny muzyka, genialne udźwiękowienie (oglądałem na słuchawkach). Ja się jednak prze dwie godziny męczyłem. No i horror to nie jest wcale.