STRANGER THINGS
Ostatnimi czasy internet zawrzał, niczym nadpobudliwy homar wrzucony do garnka z piekielnie gorącą wodą, a wszystko za sprawą recenzowanej tu produkcji. Mała część użytkowników naszego cyfrowego grajdołka stwierdziła, że najnowsza produkcja Netflix jest przereklamowana, a zachwyty nad nią są równie uzasadnione, jak obieranie pomarańczy za pomocą pogrzebacza.
Reszta natomiast lała po gaciach na samo wspomnienie tego tytułu i choć moje gatki po seansie pozostały suche, to zdecydowanie bliżej mi do grupy, której serial ten się spodobał.
Zaczyna się to wszystko dosyć schematycznie. Grupka przyjaciół, przywodzących na myśl dzieciaki z „To” Stephena Kinga, gra sobie spokojnie w Dungeons & Dragons, nikomu za bardzo nie wadząc. Ich życie jest nieskomplikowane i choć czasem dostaną oklep od szkolnych łobuzów, to morale ekipy jest wysokie.
Wszystko zaczyna się komplikować, gdy jeden z nich tajemniczo znika. Doświadczony przez los, lokalny szeryf wraz z pomagierami znajduje w okolicznych lasach jedynie rower malca i nikt nie ma pojęcia, co mogło się wydarzyć. Wtedy na scenę wkracza niejaka „Jedenastka”, dziewczynka obdarzona zdolnościami psychokinetycznymi, za którą podążają członkowie rządu.
Ogolona do samej skóry panienka powoli zaprzyjaźnia się z chłopcami, choć większość jest do niej negatywnie nastawiona. Prym wiedzie najbardziej wkurzająca postać w serialu, czyli mały czarnoskóry chłopczyk, którego miałem ochotę walnąć w pysk, za każdym razem gdy się odezwał. Nie, nie jestem rasistą, po prostu irytował mnie bardziej, niż cenzura w filmach erotycznych.
Wnet okazuje się, że zaginiony chłopak ukrywa się przed dziwną istotą i w specyficzny sposób może komunikować się ze swoją oszalałą z rozpaczy (Winona Ryder) matką. Zegar tyka, a szanse na odnalezienie malca maleją, więc jedynie połączenie sił dzieci i dorosłych może przynieść pozytywny efekt, w postaci odnalezienia chłopca i rozwiązania tajemnicy jego zniknięcia.
Nie będę udawał, że serial spodobał mi się od początku. Pierwsze trzy odcinki przemęczyłem, ale im dalej w las, tym na szczęście ciekawiej. Czuć w tym dziele klimat dawnych lat i to jest chyba największą jego siłą, bo sama historia nie jest szczególnie oryginalna.
Ja osobiście radzę wam przemaglować cały sezon, nawet jeśli na początku nie porwie was prezentowana tu historia. Jest swojsko, dzieciaki dają radę, a finał, choć przewidywalny, pozostawia pozytywne wrażenie.
Werdykt: