Tego się nie spodziewaliście! Podczas gdy inni buszują w głębinach internetów, by zaprezentować wam najbardziej tajemnicze ciekawostki ze świata „Star Wars” czy też analizują każdą część z osobna, by jak najlepiej przygotować was na nową odsłonę, ja postanowiłem w swoim stylu zrobić nieco na przekór. Bo chyba nie macie mi za złe, że właśnie recenzuję porno, hm?
A z resztą, zdarza mi się to nie pierwszy raz i nawet jakoś nigdy nie przeszkadzało mi, że nie mogłem znaleźć napisów do filmów z tego gatunku, bo w końcu najważniejszą rzeczą w tego typu produkcjach jest ślub w finale, prawda?
Recenzowany tu dziwoląg, zwany „A new Hole” to czwarty epizod serii, w którym rebelianci odnoszą pierwsze zwycięstwo nad flotą Galaktycznego Imperium. Podczas bitwy, pewien szpieg zhackował „Spacebooka” imperatora, by powypisywać kilka głupot na jego tablicy oraz ukraść plany „Gwiazdy Śmierci”. Szpiegiem tym okazuje się być Leia, która (wierzcie mi lub nie) przeżyje wiele ciekawych przygód.
Ich samych jednak spoilerował nie będę, bo są… to znaczy… mają ogromny wpływ na fabułę, także nie będę takim chamem, by psuć wam nagłe zwroty akcji i inne ryjące beret ciekawostki. Sami wiecie. Zamiast tego, zdradzę wam kilka rzeczy, które nie mają większego wpływu na przebieg historii, ok?
- Stormtrooperzy to kobiety.
- Darth Vader potrafi jednocześnie mówić i wdychać powietrze.
- Obi-Wan Kenobi szuka robota, który zna się na kobietach i pozwoli mu zrozumieć żonę.
- R2D2 ma wiele wspólnego z dealerem narkotyków.
- Chewbacca lubi sobie pojęczeć podczas… lubi sobie pojęczeć.
Dla spragnionych ciekawych, elokwentnych dialogów znajdą się takie cudeńka jak choćby ta gadka:
Żołnierz 1: „Jeśli rebelianci znajdą słabość w Gwieździe Śmierci, mogą ją wykorzystać”
Żołnierz 2: „Mogą wykorzystać twoją matkę”
Ale to nie wszystko! Kojarzycie Eddiego Izzarda i jego skecz o stołówce na Gwieździe Śmierci, w której szaleli Pan Stephens i Jeff Vader? Jasna cholera, goście nawet to wykorzystali. Z resztą co ja wam będę gadał, jeśli tylko lubicie bardzo sprośne parodie głośnych filmów, to możecie połakomić się na seans.
Jeśli jednak traktujecie „SW” jak świętość, której nie można kijem tykać, to lepiej zastanówcie się dwa razy nim odpalicie to filmidło.