Gdy islamski terrorysta łączy siły z blond paniusią, której powołaniem jest szpiegowanie wrogów ojczyzny dla mateczki Rosji, pewnym jest, że powstanie z tego nielichy burdel, który porównać można jedynie z wrzuceniem petardy do zbiornika z szambem.
Wspomniana przeze mnie parka znajduje obiekt, którego poszukiwali od dawna. Jest to bowiem amerykańska głowica atomowa, zatopiona gdzieś na oceanie. Cholerne ustrojstwo, które przez wiele lat pogrążone było w głębinach, wywierało zgubny wpływ na żyjątka, które beztrosko do niego podpływały, czego efektem jest… czekajcie na werble… mutacja!
Galaretkowate meduzy, które dotychczas boleśnie, acz mało groźnie szturchały namolnych przedstawicieli naszego gatunku parzydełkami, urosły do rozmiarów, których nie powstydziłby się pewien przygłupi, nie znający „lipy” kulturysta, którego profil odwiedzam czasem dla poprawienia sobie humoru.
Małe bestyjki zaczynają zachowywać się nie po chrześcijańsku i atakują pewne wybrzeże, wykorzystując do tego wszystkie siły i zasoby, jakimi obdarowała ich Matka Natura.
Choć część plażowiczów staje w szranki z potworami z głębin, są z góry skazani na porażkę, a wierzcie mi, że nie ma nic gorszego, niż zakończyć swój żywot, będąc smagnięty ogromnej wielkości parzydełkiem… byłem kiedyś nad morzem, więc wiem czym jest jazda po krawędzi.
Ta krótkometrażowa produkcja ma wszelkie zadatki do tego, by spodobać się fanom humorystycznych i zrobionych z polotem filmideł. Trwa niecałe piętnaście minut, zawiera w sobie kilka całkiem zabawnych żartów, a wykonanie przerośniętych meduz stoi na zacnym poziomie.
Film ten bawi, uczy i wychowuje, a co za tym idzie, ogląda się go naprawdę spoko.