Po Krwawe dziedzictwo sięgnąłem zachęcony opisem i tytułem. Spodziewałem się otrzymać historię o klątwie, mrocznej przeszłości i zmierzeniu się z demonami przodków, a akurat na takie coś miałem ochotę. Dodatkowo kategoria na horroryonline.pl pokazuje gatunki demon/devil/hell/slasher, co też mnie zaciekawiło w kontekście tego jak połączyć te (dość przeciwstawne przecież) gatunki. Na tym nie koniec, bo po włączeniu okazało się (w zasadzie), że jest to (po części) wariacja na temat domku w środku lasu, z dużymi elementami horroru o demonach, pewnymi elementami ghost movie oraz motywem body jumping znanym np. z Inwazji porywaczy ciał lub, bardziej współcześnie, z rewelacyjnego „Oni”.
No, mogłoby się wydawać, że trochę groch z kapustą, nieprawdaż? Trzeba by sobie zatem odpowiedzieć na pytanie, czy jest to, jak mawiał pewien klasyk, nasz groch i nasza kapusta.
Z pewnością jest to groch z kapustą debiutującego na polu horroru twórcy Matta Thompsona, który sam napisał scenariusz, sam obraz wyreżyserował, wyprodukował i zagrał w nim główną rolę. Ambitnie. I jak się wywiązał z tego złożonego zadania?
No cóż, nie jest to film zły. Najciekawsze jest to, że w Bloodline faktycznie pojawia się sporo motywów różnych gatunków, jak wskazano we wstępie tej recenzji, ale wbrew obawom nie prowadzi to do jakiegoś wielkiego chaosu. Wynika to z faktu, że zapożyczenia są ograniczone do pojedynczych motywów poszczególnych gatunków (czyli nie jest tak, że wrzucamy wszytko ze slashera, wszystko z demon/hell byle upchać jak najwięcej).
Film zatem zaczyna się historyczną sceną opiewającą okoliczności rzucenia pewnej klątwy, na pewnych ludzi i pewien teren. Potem mamy przeskok do czasów współczesnych, gdzie grupka młodzieży (standardowej) przypadkiem odkrywa, że jednemu z nich po pradziadku czy wcześniejszym przodku pozostał domek w środku lasu, więc wszyscy ochoczo chcą się tam wybrać na weekend oprócz dziedzica, który trochę kręci nosem. Jak już ruszą to jak tylko zajadą wystarczająco daleko w głąb lasu aby komórki straciły zasięg i aby nie udało się już wrócić piechotą, psuje się auto. Na domiar złego, w jedynej chwili kiedy można jeszcze zawrócić albo definitywnie podjąć decyzję o dalszej podróży w głąb lasu, spotykają bardzo podejrzanego strażnika leśnego. Sounds familiar? Potem jest dalsza lista zapożyczeń: demon mszczący się za dawne krzywdy, opętujący po kolei bohaterów dramatu (z jednego na drugiego) i mordujący w dość slasherowym stylu. Pierwsza połowa filmu to budowanie poczucia izolacji domku (the phone is dead!) a druga to ganianego po lesie. Ostatecznie, gdy już poczują co się święci, że opętał ich zły duch, wiadomo już, że w tym ich kwintecie, zostanie tylko dwóch (a w zasadzie dwoje- feeling suprised? od razu też stawka na wytypowanie final girl jest jak 1:1,01).
Jak widać jest cała masa zapożyczeń, ale Matt Thompson nie sięga po nie dla nakręcenia filmu w określonym gatunku czy klimacie albo złożenia hołdu określonej stylistyce, ale dla opowiedzenia, w zasadzie, własnej historii. Piszę w zasadzie, bo historia nie jest, jak widać, o tyle własna, że oferuje coś świeżego czy odkrywczego. Wręcz przeciwnie jest mocno wtórna, ale jest własna w tym sense, że reżyser od początku wiedział, co chce opowiedzieć przy użyciu tych dość ogranych środków. Jest to dość charakterystyczne dla debiutantów, którzy nie mają swojego oryginalnego pomysłu, ale czują, że obejrzeli już wystarczająco dużo by nakręcić swój horror. Zatem mamy brak oryginalności scenariuszowej czy reżyserskiej, za to dużą wprawę wynikającą ze znajomości prawideł i klasyki tego typu kina. Przypomina mi to trochę odcinki pierwszego sezonu Supernatural poświęcone schematom kina grozy, ale wykorzystanym w sposób dość eklektyczny ze względu na „bigger picture” całej historii.
I o ile wykorzystane chwyty zgrywają się, dzięki temu, że twórca nie przeważył szali na rzecz jednego z użytych gatunków, w spójną całość no to oczywiście dużo rzeczy jest tu baaaaaaaaaaaaardzo oklepanych. Momentami przez to film robi się nawet nudny. Oczywiście wadą jest też to, że widać „rękę” początkującego. Zatem naprawdę udane sceny przeplatane są masą kiepskich, w stylu: naprawdę durnych zachowań bohaterów, po które scenarzysta musiał sięgnąć, żeby pchnąć, w braku lepszego pomysłu na to, akcję do przodu lub w ten sam sposób i w tym samym celu użytych nawarstwień przypadków w stylu deus (deus kosmateus na kogo wypadnie ten dead:)) ex machina. Trochę też pogubiono w montażu, czyli mamy sceny typu zastanawiamy się czy wyjść z domku czy zostać, a od następnej klatki biegniemy już przez las, każdy bohater gdzie indziej.
Zatem- zachowawcza sztampa, ale złożona, zwłaszcza jak na debiut i niezależne kino autorskie (telewizyjne), w miarę składnie. Podsumowując, najlepiej zacytować innego klasyka: „bardzo dobrze, bardzo dobrze….dostateczny”.
http://horroryonline.pl/film/krwawe-dziedzictwo-bloodline-2013/555