Choć horror jest gatunkiem bazującym na sprawdzonych schematach, a nawet można by rzec, wybitnie generycznym, można w zbiorze twórców nim się parających spotkać jednostki o oryginalniejszym podejściu do tworzonych fabuł. Takim twórcą niewątpliwie np jest Robert Eggers, (autor genialnych: Litghosue i The Witch) czy Jordan Peelle (reżyser nagrodzonego Oscarem „Uciekaj”). Pragniemy donieść, że odkryliśmy, iż w gronie filmowców kombinujących z materią grozy, jest parę innych ciekawych twórców. Takich jak np. Rodzina Adamsów.
To nie żart, na firmamencie horrorwym pojawiła się niedawno taka rodzina (jak nie wierzycie to wygooglujcie), rodzina, która tworzy filmy grozy w oryginalnym i interesującym stylu. Jednym z takich filmów jest Hellbender.
Historia zaczyna się z grubej rury, bo oto jesteśmy świadkami próby egzekucji wiedźmy. Nie zdradzę jaki jest efekt, ale scena, mimo wyraźnej niskobudżetowości jest mocna, klimatyczna i robi wrażenie, wyostrzając apetyt na więcej. Dalej przenosimy się do czasów współcześniejszych, gdzie poznajemy matkę samotnie wychowującą dorastającą, najwyraźniej chorującą na poważną chorobę córkę. Dodać należy, że kobiety mieszkają na odludziu unikając kontaktu z ludźmi. Przynajmniej na początku.
Choć można domyśleć się do czego to zmierza i kim są te kobiety, trzeba przyznać, że fabuła jest oryginalna. Mamy tu w zasadzie dramat przebrany w szaty horroru. Dramat dorastającej córki i jej kontaktu z rodzicielką, naznaczony niezwykłą tajemnicą rodzinną, która wpływa na relację nie tylko między córką a matką, ale obiema niewiastami a otaczającym je światem. Tajemnica ta jest z jednej strony darem a z drugiej przekleństwem.
Opowiadana historia choć prosta, jest pomysłowa i niezwykła. Umiejętnie prowadzona, cechuje się wzrastającym napięciem, które w finale przerodzi się w czysty horror a dodatkowo jest „intensywna” psychologicznie. Ogląda się ją z dużym zaangażowaniem.
Do plusów należy zaliczyć też niektóre aspekty techniczne. Ciekawe na przykład wypadają eksperymentalne, psychodeliczne ujęcia, przywodzące mi na myśl momentami twórczość Roba Zombie. Wspaniała, naprawdę świetna jest muzyka. Wyczarowuje naprawdę niezwykłą atmosferę.
Film oczywiście nie jest pozbawiony minusów, które dla części widzów, mam wrażenie, będą poważne. Pierwszym jest bijąca po oczach niskobudżetowość, objawiająca się nie tylko w scenografiach i efektach, ale też na przykład w jakości aktorstwa „dalszoplanowych” postaci.
Druga wada może dla niektórych wcale nią nie będzie, ale inni mogą przez nią skreślić „Hellbendera” całkowicie. Otóż, jak już się wspomniało, jest to horror pomieszany z dramatem. Nie każdy to lubi. Zwłaszcza, że tu jest trochę odwrotnie niż w kapitalnym „Dziedzictwie”, gdzie dramat rodzinny okazywał się horrorem. W „Hellbednerze” mamy wątki grozy, które służą de facto do opowiedzenia fabuły dramatycznej. W połączeniu z faktem, że obraz jest nastawionym na psychologię „slowburnerem” fanów klasycznie pojmowanych horrorów może po prostu rozczarować. I znużyć.
Na koniec trzeba jednak przyznać, że „Hellbender” jest oryginalną próbą wykorzystania wątków grozy do opowiedzenia psychologicznej, wielowymiarowej mrocznej historii. Może to nie jest całkowite novum, ale czuć powiew świeżości, oryginalności. Doceniamy, szanujemy. I wyczekujemy kolejnych dzieł Rodziny Adamsów.
Autor: GoroM