Czasem bywa tak, że gdy mocno bije mi w dekiel, mam ochotę zaprezentować na blogu coś, czego normalnie na nim nie umieszczam, a to ze względu na odmienny od standardów gatunek czy też fakt, że wpompowano w film masę dolców. A jak dobrze wiecie, dzieł o wysokim budżecie jest tu jak na lekarstwo.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że gdy rok temu, zupełnym przypadkiem zarzuciłem sobie tę produkcję, nie spodziewałem się, że spodoba mi się ona do tego stopnia, że co jakiś czas z chęcią będę do niej wracał.
Bohaterem tego lekko dziwacznego filmidła z pogranicza dramatu i czarnej komedii jest Jerry, sympatyczny facet, który nie radzi sobie z otaczającym go światem. Chodzi do psychiatry, łyka (a właściwie „powinen”) psychotropy i pracuje w fabryce, gdzie nawiązuje kontakt z ludźmi, co nie jest dla niego łatwą rzeczą.
Przedstawiciele gatunku homo sapiens to nie jedyni kumple Jerry’ego, ponieważ zawsze może liczyć ciekawe rady psa Bosco oraz kota Mr. Whiskersa, z którymi może pogaworzyć sobie w zaciszu swego mieszkania.
Młodzieniec radzi sobie jako tako, do czasu, gdy zupełnie przypadkowo morduje jedną ze swoich koleżanek z pracy. Bez zbędnych ceregieli ćwiartuje ją, zostawiając sobie tylko odciętą głowę, z którą o dziwo idzie pokonwersować bez pełnych krępacji przerw w dialogu.
Z biegiem czasu Jerry zaczyna coraz bardziej tracić kontrolę nad swoimi czynami, co prowadzi do bardzo paskudnych sytuacji. Wszystko to jest polane odrobiną groteski, humoru i przykrych dla widza scen.
Co mnie urzekło w „Głosach”? Nie jestem w stanie dokładnie tego stwierdzić, ale całokształt (oprócz idiotycznej piosenki na końcu) jest na tyle solidnie i ciekawie stworzony, że naprawdę może się podobać. Ja dla przykładu, po tej roli doceniłem Reynoldsa jako aktora, który wcześniej kojarzył mi się tylko z głupimi komediami.
Radzę odłożyć uprzedzenia na bok, przygotować sobie piweczko i po prostu dobrze się bawić.