„Azyl Arkham” to jeden z tych kilku komiksów z Batmanem, który stał się klasyką i dołączył do panteonu najważniejszych dla popkultury nowel graficznych. Stał się nawet fenomenem i jest jednym z najlepiej sprzedających się komiksów w historii. Z drugiej strony, jego status budzi też sporo kontrowersji. Spotykane są opinie, że jest przereklamowany, przekombinowany i przeintelektualizowany. Ostatnio odświeżyłem sobie to dzieło (komiks jest króciutki) i jako, że naszły mnie pewne przemyślenia, pomyślałem, że może warto „Azyl” na blogu opisać. Tym bardziej, że bez wątpienia ma z horrorem bardzo wiele wspólnego.
Już sama fabuła jest bardzo mroczna. Joker przejmuje kontrolę nad budynkiem szpitala, wypuszcza z cel szaleńców oraz bierze zakładników. I ma tylko jedno, jedyne żądanie. Chce, żeby Batman samotnie wkroczył do azylu i podjął z nim szaloną rozgrywkę. Gra ma na celu udowodnić chorą (czy aby na pewno?) teorię uśmiechniętego księcia zbrodni, w myśl której człowiek nietoperz, nie różni się od zamkniętych w szpitalu wariatów.
Koncepcja historii, choć faktycznie klimatyczna, nie jest jakoś specjalnie rozbudowana, skomplikowana czy nawet oryginalna. Może nawet być, dla co bardziej wtajemniczonych, ciut wtórna. Podobny szkielet pomysłu czyli próba udowodnienia przez Jokera swoich teorii dotyczących ludzkiej natury jest obecny przecież w niesamowitym „Zabójczym żarcie”, a chęć ukazania Batmanowi jego słabości znajdziemy np. w „Śmierci rodziny”. Oczywiście „Death of the family” to dzieło późniejsze niż „Azyl”, więc pod tym względem zarzut wtórności odpada, widać jednak pewną „banalność” i powtarzalność schematu fabularnego. Mimo wszystko opowieść ma horrorwy (i nie tylko) potencjał. Mroczny, wielki budynek szpitala psychiatrycznego, z wędrującymi po nim postaciami z piekła rodem to mocna rzecz, a pomysł z prowadzeniem przez szaleńca o morderczych skłonnościach w tym miejscu brutalnej gry, jeszcze dorzuca do pieca.
I choć historia przedstawiona w komiksie ogólnie nie jest czymś bardzo skomplikowanym i odkrywczym to, w przypadku „Azylu Arkham”, diabeł tkwi w szczegółach. A te są fascynujące. Na przykład postacie, które Batman spotyka na swojej drodze są sportretowane są świetnie, szaleństwo każdej z nich jest inne, wiarygodne i przerażające, w żadnym przypadku nie typowo komiksowe. Ciekawsza jest jednak przedstawiona w komiksie, równolegle do perypetii nietoperza, historia życia założyciela szpitala-doktora Jeremiasza Arkhama. To jest dopiero prawie kliniczne studium popadania w chorobę psychiczną! Doktor jest pełen dobrych chęci, poczucia misji i wierzy, że jest w stanie pomóc cierpiącym. Niestety na własnej skórze dowiaduje się, że świat to złe, mroczne i zepsute miejsce, w którym nic nie kończy się dobrze, a kiedy balansujesz na krawędzi, możesz spaść. Upadek Jeremiasza, choć powolny, jest bolesny. Ta część komiksu jest z resztą moim zdaniem ciekawsza, niż (też z resztą ciekawa) wędrówka Batmana korytarzami azylu. Historia doktora jest z resztą niejako odbiciem idee fixe Jokera dotyczącej mrocznego rycerza. Batman, grając w grę szaleńca, również, jak Jeremiasz, ma bezpośrednią styczność z mrokami duszy chorych mieszkańców budynku, który jest w pewnym sensie odbiciem świata (w miniaturze), albo wnętrzem głowy wariata. I również w swej misji Batman stąpa po krawędzi, mogąc w każdej chwili spaść. W zakończeniu z resztą musi stawić czoła przepaści. Muszę przyznać, że opowieść jest niezwykle klimatyczna, daje do myślenia i ma taki klimat, w jakim zawsze chętnie widzę historie z Batmanem i jego szalonymi (a nie jakimiś kosmitami czy mutantami jak w przypadku typowych komiksów) adwersarzami.
W fabułę wpleciono też wiele odniesień do literatury („Alicja w krainie czarów”) systemów filozoficznych, kart tarota i wielu innych rzeczy. Właśnie obecność tych elementów jest przyczyną zarzutów o przerost formy nad treścią. Muszę przyznać, że owa metaforyka, dodatkowo wraz z chaotyczną i „rwaną” narracją oraz nietypową (na pozór bałaganiarską) kompozycją paneli i przedstawieniem na kadrach (teoretycznie) zbędnych detali, faktycznie powoduje mętlik w głowie. Można to uznać za minus, i faktycznie mnie przy pierwszym czytaniu wkurzało, ale mam przeczucie (którego doznałem po powtórnym przeczytaniu), że ma to ukryty sens. Dużo nowych rzeczy przyszło mi do głowy dopiero za drugą lekturą, więc równie dobrze coś może pojawić się za trzecią. A potem czwartą. I piątą.
Oczywiście muszę też wspomnieć o rysunkach. Krótko-są NIESAMOWITE! W większości wykonane są bardzo malarską techniką, co też może być przyczyną zarzutu o efekciarstwo, a poza tym maskować braki warsztatowe. Ale nie w tym wypadku. Mimo, że malarskie, ilustracje są wręcz niewiarygodnie szczegółowe. Na łopatki rozwalił mnie kadr, gdy Batman wchodzi do budynku. Ta gra światła, mgła, detale elewacji, wszystko jest po prostu nieziemskie.
Piękno rysunków, to jednak tylko jedna płaszczyzna, konwencji plastycznej, która (podobnie jak fabuła) ma ich kilka. Otóż autor rysunków, Dave Mckean, pokusił się o różne eksperymenty. Kompozycja plansz i kadrowanie są niezwykłe. Raz mamy symetrię rodem z „Watchmen”, zaraz potem podłużne, nietypowe podziały (jak np w „Rorku”), następnie bardzo rozedrgane, nieregularne ramy kadrów, które z kolei po chwili ustępują ilustracjom zajmującym całą stronę. Nawet tła dla całych kompozycji plansz (nie poszczególnych kadrów, ale całych paneli!) są ilustracjami i nośnikiem informacji! Ale to jeszcze nic, bo Mckean, wykorzystuje, oprócz typowych technik malarskich, wiele innych technik i stylów graficznych, a nawet rzeźbę i fotografię! Wystarczy powiedzieć, że wiele kadrów przedstawiających Jokera to zdjęcia wyrzeźbionej przez grafika głowy głównego wroga Batmana. Dla kogoś, kto choć trochę interesuje się sztukami pięknymi, obcowanie z „Azylem Arkham” jest niesamowitym przeżyciem.
Po tak entuzjastycznej recenzji, zaskoczeniem może być stwierdzenie, że faktycznie „Azyl Arkham” odebrałem jako przekombinowany. Za pierwszym razem. Bo tak naprawdę jest to komiks szalony dlatego, że porusza temat szaleństwa. Przedzieranie się przez chaos w komiksie przedstawiony, kiedy naprawdę się czytelnik w niego wgłębi, naprawdę pochłania i wciąga, jak fascynuje sama istota chorób psychicznych. Dlatego uważam, że ten „bełkot” jest zabiegiem zamierzonym. „Azyl Arkham” jest snem wariata, niepokojącym, nienaturalnym, niezwykłym, mrocznym, przerażającym, odkrywającym coraz to nowsze zakamarki.
Oczywiście nie jest to najlepszy komiks świata. Nie jest nawet w pierwszej dziesiątce, ale najbardziej pasuje do niego słowo, którego użyłem co najmniej kilka razy w tej recenzji- fascynujący. Choć może się nie spodobać. Za pierwszym razem.
Jeden komentarz
Ja go uwielbiam!