„A dark song” to horror spod znaku okultyzmu, a ten podgatunek jest moim drugim ulubionym (zaraz po klimatach piekielnych) podgatunkiem kina grozy. Ale nie to mnie przekonało do odpalenia. Włączyłem ponieważ bardzo ceniony przez nas portal „Galeria horroru” szczerze ten film polecał. Nadmienię też, że oceny tego portalu są nie tylko zwykle celne i merytoryczne, ale też ciut bardziej surowe niż te, które sami byśmy wystawili tym samym filmom (zwykle o przysłowiową jedną czaszkę). Tak więc jak „Galeria horroru” coś poleca to „wiedz, że coś się dzieje”. Apetyt na horrorwą ucztę był bardzo duży.
Fabuła jest nieskomplikowana i wręcz standardowa, ale to nie znaczy, że nieciekawa. Wręcz przeciwnie, jest interesująca, zagadkowa i klimatyczna. Otóż pewna kobieta jest zdeterminowana, żeby wykonać pewien tajemniczy, mistyczny rytuał. Nie wiadomo jakie są motywy jej pragnienia, na czym ten rytuał ma polegać oraz jakie będą jego skutki. Wiadomo jedno, bohaterka jest bardzo, ale to bardzo zdeterminowana. Do pomocy wynajmuje nieco gburowatego i bezczelnego okultystę, pieniądze nie grają z resztą roli. Dwójka bohaterów przystępuje do rytuały a cała fabuła jest w zasadzie zapisem jego przebiegu. Napomknę, że poza kobietą i okultystą innych postaci w filmie nie uświadczymy (z grubsza..) więc „A dark song” określić można mianem horroru minimalistycznego.
A jest to film niezwykły i hmmm…. odświeżający. A co jest takiego odświeżającego? Klasyczne podejście do tematu. We współczesnym horrorze zwykle jest tak, że ktoś znajduje jakąś starą książkę, czyta inkantacje i tym samym rzuca niesamowite zaklęcie o jakimś mega efekcie. W niektórych filmach bohaterowie zgłębiają tajniki starej, przedwiecznej magii w internecie! Wystarczy wspomnieć np. „Supernatural” (tak na marginesie… i tak uwielbiam), gdzie bracia Winchester pozbywają się przedwiecznych, dysponujących niezmierzoną mocą archaniołów w pięć sekund rysując jakieś bazgroły na ścianach. W „Dark song” takich bzdur nie mamy. Film ten oddaje magię prawdziwej magii to znaczy pokazuje jak to wszystko powinno wyglądać. I na wielkiego Cthulhu! jakie to niesamowicie klimatyczne. Elementy rytuału wymagają tu miesięcy wyrzeczeń, poświęceń, trudnych do wyegzekwowania elementów, przełamania swoich ograniczeń, lęków, słabości, zahamowań. A afekt jest niepewny, do końca nie wiadomo jaki i czy będzie w ogóle a jak będzie to skutki mogą być nawet opłakane. A jak się nawet jakimś cudem uda to nagrodą nie jest wieczność, złote góry, władza, moc, potęga, a bardziej szansa na zerknięcie „za zasłonę”. Takie podejście do tematu wypada w tym wypadku niesamowicie. Klimat coraz bardziej gęstnieje a atmosfera między bohaterami staje się coraz bardziej napięta. Rytuał trwa i trwa a efektów wydaje się nie być. Z czasem robi się coraz dziwniej, ale nie wiadomo, czy to skutkiem praktyk okultystycznych czy stopniowego popadania w szaleństwo. Robi się mrocznie, przytłaczająco, ale też niejednoznacznie. Co tu dużo gadać? Lovecraft byłby dumny!
Drugim plusem filmu są postacie a zwłaszcza okultysta. A właściwie fakt, że jest to okultysta „współczesny”. Gdyby fabuła działa się w jakieś dawnej epoce mięlibyśmy klon „La harencia Valdemar” a przez fakt,iż ma miejsce w „teraźniejszości” jest bardziej wyjątkowo. I interesująco. „Czarnoksiężnik” z jednej strony odwołuje się do tysiącletnich tajemnic a z drugiej jest normalnym facetem. Nie chodzi w powłóczystym czarnym płaszczu,nie rzuca sentencjami łacińskimi. Już bardziej mięsem. Zna się też na swoim fachu, ale widać, że jest przerażony i że sytuacja go przytłacza. Nie znosi sprzeciwu, narzuca pracodawczyni swoją wolę i momentami nie wiadomo tak naprawdę, jakie są jego motywy i czy jest ekspertem czy szarlatanem. Takie podejście do postaci w olbrzymi sposób potęguje realizm i czyni fabułę bardzo wiarygodną. W ogóle bohaterowie są tu wieloznaczni i ciekawi psychologicznie. Wpasowują się w historię idealnie. No i zakończenie, krótkie, mocne, w pewien sposób zaskakujące i głębokie. Aha… obrazowi towarzyszy niesamowita muzyka. Ścieżka dźwiękowa w „Dark song” ociera się o doskonałość.
Co tu dużo mówić „Dark song” to pozycja naprawdę warta uwagi. Fani współczesnych horrorów mogą stwierdzić, że nic się nie dzieje, gdyż jest to obraz, który reprezentuje klasyczne (i pod pewnymi względami wzorcowe) podejście do pojęcia „grozy”. Właściwie to zwrot „film grozy” pasuje do „Dark song” bardziej niż pojęcie „horror”. Film ma niesamowicie mroczną atmosferę i klimat, ukazuje ideę okultystycznych rytuałów w sposób wręcz fenomenalny, a dzięki odejściu w aspekcie entouragu od wiktoriańskich klisz dostajemy powiew świeżości. Całości dopełnia głębokie zakończenie, dobre aktorstwo i niesamowita muzyka. Polecam bardzo, ale też ostrzegam, że niektórzy pewnie stwierdzą, że wieje nudą. Poniekąd będą mięli nawet rację, dlatego polecam oglądać po ciemku, w samotności i pełnym skoncentrowaniu. Wrażenia mogą być wtedy niezapomniane.
http://horroryonline.pl/film/a-dark-song-2016/4502