Gdy chce się napisać książkę, która ma pomóc zwalczyć przestępczość, przekonać polityków do bezinteresownej pomocy ubogim czy też wywołać paraliż stóp u czytelnika, koniecznie trzeba spakować swoje graty, kupić domek w lesie i wywieźć tam swoją familię.
Każde trochę bardziej dzikie miejsce ma swoją legendę, a w okolicy, do której zawędrowała rodzina mieszczuchów również licho nie śpi. Tu akurat lokalną „atrakcją” jest stwór, urywający kończyny czarnoskórym, zajmującym się wytwarzaniem domowego piwa. Nie, monstrum nie jest rasistą, po prostu nie jest za bardzo wybredne.
Familia o której wspomniałem, już w pierwszych dniach pobytu doświadcza dziwnych zdarzeń, które stara się racjonalnie wyjaśnić. Coś przewraca im śmietniki (bobry), zostawia ogromne kupska na skałach (niedźwiedzie) i puka do ich drzwi w nocy (pijani świadkowie jehowy).
W końcu jednak bestia prezentuje wystraszonym ludziom swe oblicze, a wtedy jest już za późno. Czemu? Bo widz łapie się za głowę i rży ze śmiechu. Dodatkowo, opowieści miejscowych o zabójczych bobrach, które są śmiertelnymi wrogami ludzkości wzbudziły we mnie pokłady wesołości, a jeśli to połączyć to z mało poważną fabułą… cóż.
Tytułowa maszkara to po prostu facet w lekko przerobionym kostiumie goryla, tak więc fajerwerków się nie spodziewajcie, ale na szczęście głupawy humor dobrze ratuje sytuację i da się wysiedzieć przy tym dziele bez większego kłopotu, za co chwała twórcom i sława. No może nie aż tak, ale jest przyjemnie.
Fanom głupawych akcji i wiejskich plenerów może się to spodobać, ale jeśli oczekujecie chociaż odrobiny grozy i poważnego podejścia, to lepiej bez kija nie podchodźcie.
(cały film)