Rozpoczynamy festiwal filmów dziwnych, dziwniejszych a nawet niebanalnych. Na pierwszy ogień autorskie dzieło (scenariusz, reżyseria, a nawet muzyka) Jamesa P. Laya pt. Dreamland.
Film ten miał być lekarstwem na dręczącą mnie od pewnego czasu bolączkę polegająca na ciągłym wrażeniu, że wszystkie horrory to już jest ciągle to samo, jeden z hmmm powiedzmy pięciu odgrzewanych kotletów. W poszukiwaniu czegoś kompletnie innego trafiłem na Dreamland właśnie, którego opis zapowiadał, że będzie podobny zupełnie do niczego (że tak sparafrazuję rapera Sokoła).
No cóż. W tym aspekcie Dreamland na pewno mnie nie zawiódł. Niestety z wieloma innym aspektami nie było już tak dobrze. Aczkolwiek z innymi, z kolei wręcz przeciwnie- okazały się bardzo niezłe. Trochę misz-masz? W rzeczy samej.
Film ten opowiada dziejącą się jednej nocy (na pozór!) historię jednej pary, podróżującej przez góry Nevady pomiędzy Las Vegas i Reno, gdzie leżą tereny spustoszone przez testy broni nuklearnej – Dreamland. Na tym pustynnym odludziu jedynym śladem cywilizacji jest przydrożny bar, w którym bohaterowie dowiadują się, że niesławna tajna baza wojskowa, zwana Strefą 51, leży zaledwie kilka mil od miejsca, w którym się zatrzymali. Gdy po krótkim postoju w tej knajpce nasza para ruszy dalej, zaczną dziać się dziwne rzeczy. Jedynym czego widz może się spodziewać to to, że zepsuje im się auto, potem jest już tylko zagadkowo do granic możliwości , a dla bohaterów, którzy muszą stawić czoła dziwnym zjawiskom, samotnie, w środku nocy, po środku pustyni, również z pewnością niewesoło.
Z jednej strony tytułem scenariusza niby tyle. No, na końcu okazuje się o co chodzi, ale o tym….na końcu.
Wyraźnie widać, że siłą tej opowieści miał być klimat. I w gruncie rzeczy jest. Trudno go jednak do czegoś porównać, wszystko sprowadza się do tego, że bezludna pustynia staje się dla naszych bohaterów teatrem bardzo dziwnych zdarzeń. Trudno jednak to opisać także dlatego, że czas, miejsce, przestrzeń , a także to kto jest kim, zdają się nie mieć znaczenia. W gruncie rzeczy jest to….bardzo ciekawe, ale przede wszystkim trzeba przyznać, że środkowa część filmu, w której z tym wszystkim mamy do czynienia jest na wyraz klimatyczna. Świetnie służy temu miejsce akcji, skąpana w mroku pustynia, nieuczęszczane przez nikogo pustkowia, które doskonale podkreślają samotność i zagubienie bohaterów i surrealizm zdarzeń, w których biorą udział. Gdy zaczynają się pojawiać zjawy, mieszają się zdarzenia z różnych epok, wszyscy tracą poczucie co jest prawdziwe, a co nie potrafi być dość upiornie, a przy tym w bardzo niestandardowy, wręcz abstrakcyjny, i tu się powtórzę, surrealistyczny, sposób. Ze względu na to, że dzieję się wiele niespodziewanych rzeczy, z bardzo różnych „parafii” raczej nie można się też nudzić. Cały czas nie wiemy z czym mamy do czynienia, z duchami, zjawami, eksperymentami rządowymi, kosmitami czy czym tam jeszcze. Jeśli miałbym do czegoś przyrównać ten aspekt filmu to powiedziałbym, że jest to jakby mieszanka historii z Archiwum X, tych o niewyjaśnionych zjawiskach z pogranicza opowieści o ufokach i rządzie co to chce ukryć prawdę, ale w wymiarze dużo bardzie mrocznym, z historią typ Blair Witch Project, w której bohaterowie wpadli w jakąś dziwną pętlę, której koniec jest tam gdzie jest gorzej niż w Hamlecie.
Niestety film jest niskobudżetowy, co widać, momentami nawet bardzo. Parę pomysłów na wydarzenia jest też nawet bardziej niż pojechanych. Co więcej wielu widzów może odnieść wrażenie, że z tych wszystkich eksperymentów klimatyczno-fabularnych, o których piszę, niewiele wynika i po części będą mieli rację. Jest oczywiście próba budowania klimatu, która jednym się spodoba (ze względu na „duszność” i nietypowość), a innymi nie (ze względu na widoczne braki budżetowe i….również nietypowość) jednak, można powiedzieć, że brak jest w tym jakieś historii, fabuły i akcji w typowym tego słowa znaczeniu, która mogłaby uwypuklić sens tego, co się ogląda. To ostatnie potęgowane jest przez jeden znaczący fakt. Choć piszę, że brak jest fabuły w tradycyjnym słowa znaczeniu, to jednak nie jest to końca prawda. Jest prolog i finał, który miałby zamykać klamrą wszystko, co obejrzeliśmy, tłumacząc, co się stało i kto jest kim, ale……no cóż, nie uważam się za kogoś mało ogarniającego, ale niewiele z tego zrozumiałem. Dreamland ma chyba jedno z najdziwniejszych zakończeń w historii kina. Zwykle w takim przypadkach mam ochotę obejrzeć film jeszcze raz, żeby wszystko wskoczyło mi na swoje miejsce, ale tu sobie odpuściłem bo czułem, że i tak to nic nie da hahaha. Więc w sumie na jedno wychodzi.
Ogólnie nie dziwią krańcowo rozbieżne oceny tego filmu. Generalnie można powiedzieć, że typowe 4-6/10, ale całkiem rozumiem oceny i 2/10 (bezensowny crap z efektami jak z seriali z lat 70, w którym nie tylko o nic nie chodzi, ale jeszcze wysilono się na bełkotliwą końcówkę) jak i 8/10 (szalenie oryginalna opowieść z pogranicza jawy i snu, z przygnębiającym, ciężkim klimatem i głębokim, wieloznacznym zakończeniem). Ja, jako zmęczony sztampą i zawsze wysoko ceniący sobie klimat, w sumie mógłbym dać zasłużoną, pewną „szósteczkę”.