Zwrot „polski horror” odbieram raczej oksymoron. Nie, żebym był ekspertem (oglądałem jedynie „Porę mroku”), ale trochę interesowałem się tematem i zdaje mi się, że polskie obrazy z tego gatunku („Legenda”, „Powrót wilczycy”, „Klątwa doliny węży itd.”) nie są czymś, co by mnie porwało. Wspominam o tym dlatego, że dziełko, które jest tematem tej recenzji, jest właśnie dziełem grozy z naszego rodzinnego kraju. Dlatego włączałem go z pewnymi wątpliwościami.
Jeśli miałbym scharakteryzować fabułę, to najkrócej byłoby powiedzieć, że jest to takie „Wesele” Smarzewskiego, tyle, że w wersji nadprzyrodzonej.
Mamy tu więc typową wiejską, wielką imprezę, z jej charakterystycznym klimatem i zabawą oraz typowo zachowujących się na niej uczestników. Oczywiście typowo do pewnego momentu. Bo za fasadą dobrej, rodzinnej zabawy, jak Pan Bóg przykazał, kryje się tajemnica o zbrodni ukrywanej przez lata, zbrodni, która przez przypadek wychodzi na światło dzienne, co ma swoje dramatyczne konsekwencje. Otóż pan młody, który jest Brytyjczykiem, i który przyjeżdża do Polski by sformalizować swój związek z wiejską polską dziewuchą, niechcący odkrywa, że w ogrodzie domu jego teściów zakopany jest ludzki szkielet. Odkrycie to mocno nim wstrząsa, a tymczasem zaczyna się potańcówka, potańcówka, która raczej nie skończy się dobrze.
Co można powiedzieć o tym filmie. Nie jest to w sumie stuprocentowy horror, raczej przywodzi na myśl „balladę” jak na przykład „Lilie” Mickiewicza, czy mroczną opowieść jak „Dybuk”, historię, gdzie prawdy moralne, kara za zbrodnie i inne ponadczasowe treści są wyrażane poprzez materializowanie się istoty nie z tego świata. Takie podejście w sumie jest dość, że tak powiem „słowiańskie” (oprócz tych dzieł, co wspomniałem, widać to przecież też na przykładzie „Wesela” Wyspiańskiego”). Historia jest z resztą klimatyczna, nastrojowa i minimalistyczna w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie ma praktycznie żadnych efektów specjalnych, ale w odpowiednio skonstruowanej opowieści nie są one potrzebne. A ta jest odpowiednio skonstruowana. Na początku mamy standardową alko przytupaję, ale im dalej tym mroczniej. Pan młody zaczyna mieć zwidy, dziwnie się zachować, sama matka natura też zaczyna płatać figle. Ale gdyby to były tylko pewne klimaty a’la opętanie to byłoby trochę mało. Na szczęście mamy mroczną tajemnicę rodzinną, która przeplata się z wydarzeniami i w sumie jest ich przyczyną. Odkrywana jest ona bardzo powoli i w odpowiednim tempie, co jest bardzo pozytywnym aspektem fabuły. Część bohaterów coś tam wie, ale wszyscy nabierają wody w usta, udają, że nic się nie dzieje, próbując wyjaśnić niesamowite wydarzenia w jakiś racjonalny sposób. Nikt nie dopuszcza do siebie myśli o związku wydarzeń, o których wszyscy woleli zapomnieć z tym, co aktualnie się dzieje, bo żeby to zrobić, musieliby najpierw zajrzeć w głąb siebie i przyznać do grzechów. Taka socjologiczna analiza też jest poniekąd znanym rysem w wielu polskich filmach. Czy takie nazwijmy to „tło społeczne” jest pretekstem do opowiedzenia historii nadprzyrodzonej czy też odwrotnie, nie podejmuję się rozstrzygać, aczkolwiek oba aspekty ciekawie się przeplatają.
Chciałbym też wspomnieć o aktorstwie. Jest ono mistrzowskie! Niby rodzinna kinematografia przyzwyczaiła już nas do wysokiego warsztatu w kwestii kreowania postaci, ale nigdy nie mogę się nadziwić, jaki to jest poziom. Miałem wrażenie, ze nie oglądam aktorów wcielających się w bohaterów a po prostu film z wesela. Naturalizm jest niesamowity a postacie są jak żywe (zarówno pierwszo jak i dalszoplanowe ). Nie jestem kulturoznawcą, ale jeśli, ktoś by mi powiedział, że obiektywnie rzecz biorąc, polscy aktorzy są najlepsi na świecie, to byłbym w stanie w to spokojnie uwierzyć (no może bym się spierał czy lepsi od brytyjskich).
Podsumowując, „Demon” jest naprawdę dobrym filmem. Chociaż jako horror wypada co najwyżej średnio, ale ogólnie wciąga. Jest naprawdę ciekawy i angażujący do końca, ma prostą, ale niegłupią historię, która po prostu pochłania. No i zagrany jest fenomenalnie! Mi się podobał.