Miałem kiedyś dawno, dawno temu dyskusję ze znajomymi amatorami filmów grozy na temat kosztów produkcji horrorów i tego, jak podchodzą do tego wytwórnie. Doszliśmy do wniosku, że w sumie nie potrzeba jakiś dużych pieniędzy do zrobienia straszaka. Nie ma pościgów samochodowych, wybuchów, nie potrzeba super scenografii, plenerów ani nawet wybitnych aktorów. Oczywiście wszystkie te rzeczy się przydają, ale bez tego też się da. Przyszło nam do głowy, że jak w budżecie jakieś wytwórni zostanie trochę grosza, to prezesi z cygarami w ustach mówią-hej! Zróbmy horror, niewiele wydamy a może coś zarobimy. I zadaliśmy sobie też pytanie, czy w takim razie da się zrobić horror praktycznie bez budżetu? Czemu o tym piszę? Bo twórcy „Martwego pokoju” najwyraźniej podjęli wyzwanie!
Teoretycznie nic w tym złego. Horror w wydaniu minimalistycznym może być dobry, a minimalizm może być nawet zaletą. Idealnym przykładem potwierdzającym tę tezę jest, opisywany na naszych łamach, bardzo dobry straszak „Hidden” Ale w „Hidden” twórcy, mam wrażenie, nie poskąpili kasy na jedną rzecz, na którą pożałowali chyba twórcy „Dead room”. Na scenarzystę! Otóż scenariusza w zasadzie nie stwierdzono. No dobra, coś tam jest. Mamy troje poszukiwaczy zjawisk nadprzyrodzonych: sceptyczny naukowiec (musi być sceptyczny naukowiec, a jakże!), kobieta medium (musi być kobieta medium, a jakże!) i ten trzeci (a jakże!), którzy wprowadzają się do rzekomo nawiedzonego domu, rozstawiają w nim kamery, mikrofony, odpalają sprzęt po czym… idą na kawę. Więcej nie będę pisał, ale nie dlatego, żeby nie spoilować, ale dlatego, że jeśli ktoś, po przeczytaniu zarysu fabuły, ma jakieś przeczucie, co będzie dalej, to w zasadzie wie już wszystko. A jeśli nie, to najwyraźniej urodził się wczoraj.
Parafrazując najwybitniejszego polskiego krytyka-Ferdynanda Kiepskiego: tak jak scenarzysta se scenariusz napisał ręką, to ja bym se tak napisał nogą. I choć można powiedzieć, że wtórność w horrorach można przełknąć (i w sumie się z tym zgodzę), to dalej jest na tym samym poziomie.
Aktorów jak wspomniałem jest troje (plus dwóch policjantów w jednej scenie) i koniec. Dodatkowo są też trzy (!) lokacje: kuchnia, korytarz i pokój. Więcej nic. Momenty straszenia? A i owszem! Przewrócona kamera, dziwne dźwięki, wiatr i samoistnie zamykające się drzwi. A gdy wreszcie ma pojawić się zjawa, to mamy numer typu: medium krzyczy- widzę ducha omg! straszny jest! stoi tutaj!, po czym mamy kadr pustego korytarza. Muszę przyznać, że w niewydawaniu pieniędzy na cokolwiek twórcy osiągnęli mistrzostwo.
I tak sobie film trwa. A kiedy pod koniec zaczyna się coś dziać i robi się ciekawie oraz mamy pierwszy efekt specjalny, wyskakuje „diabeł z pudełka” (albo Filip z konopii) i serwuje nam trwający dwie sekundy finał. I koniec. I aż chce się powiedzieć-Da fak!. No, masakra jakaś.
Czy film ma jakieś plusy? W sumie momentami jest dość klimatyczny, ale klimacik w paru momentach to wiele, o wiele za mało.
Aha, medium jest młoda, stylizuje się na gotkę i ma fajne rajstopy. Pomimo tych zalet myślę, że Ferdek krytyk miałby używanie. Nie polecam. A jak ktoś lubi minimalistyczne horrory to filmem, który pokazuje jak się takie obrazy powinno robić, jest wymieniony wcześniej „Hidden”.
http://horroryonline.pl/film/martwa-komnata-the-dead-room-2015/988