Po cichu, bez zapowiedzi i praktycznie żadnego marketingu na Netfilxie tuż przed świętem halloween 2022 pojawił się polski horror satanistyczny (!!!!) pt. „Ostatnia wieczerza”. Pierwsze recenzje mainstreamowych, czołowych portali internetowych (ogólno informacyjnych a nie horrowych) wskazywały, zdaje się, że to „sensacja, rewelacja”, „best thing since wrestling” i w ogóle najbardziej przerażający polski horror od czasu „Nowego Ładu”. Piszę „zdaje się”, bo po pierwsze czytałem głównie nagłówki i wyrywki owych recenzji a po drugie nie przywiązuję wagi do opinii owych portali.
Byłem też sceptyczny co do tych ocen, albowiem skąpe materiały dotyczące filmu dostępne w internecie (komentarze, skrót fabuły, zdjęcia itd.) zapowiadały do bólu klasyczne w środkach dzieło z gatunku przyzywania diabła, co jest już „dawno nie aktualne od wczoraj” i jakoś mi się ubzdurało, że nasi twórcy są horrorowo opóźnieni a dziennikarze ogólnoinformacyjnych portali albo kierują się po prostu patriotyzmem albo się nie znają (lub jedno i drugie). Gdy jednak jeden z najlepszych internetowych niezależnych opiniotwórców horrorowych- Rałał a.k.a. Galeria Horroru, szczerze „Ostatnią wieczerzę” polecił, pomyślałem, że faktycznie to może być dobre. Chwilę później dowiedziałem się, że reżyserem jest autor „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, który swoją twórczością pokazał, że sprawdzone motywy kina grozy bierze on na tapet po to, żeby ująć je w cudzysłów („W lesie dziś nie zaśnie nikt”) lub wystrzelić w kosmos („W lesie nikt nie zaśnie nikt 2”). No i koniec końców na „Ostatnią wieczerzę” napaliłem się dość mocno.
Początek jest klasyczny. Mamy rok 1957 i widzimy jak w jakimś kościele ksiądz chce zasztyletować noworodka, bowiem uważa go za syna szatana. Gdy ma już dokonać zbrodni, do budynku wpada milicja i powstrzymuje wspomniany akt. Ksiądz zostaje zastrzelony a dziecko uratowane. Następnie akcja przeskakuje o 30 lat do przodu. Młody ksiądz- egzorcysta przybywa do klasztoru o surowej regule, słynącego z tego, że wypędza się tu demony z opętanych. Przybysz ma wesprzeć zakonników w owej posłudze. W między czasie dowiadujemy się, że w okolicy znikają młode kobiety. Nasz bohater dość szybko dowiaduje się, że klasztor ma ukryte, mroczne tajemnice, które mogą być powiązane z owymi zaginięciami, i że jest niemalże więzieniem zarówno dla chorych psychicznie (opętanych) jak i samych zakonników. Młody egzorcysta zaczyna węszyć i szybko dowiaduje się, że nic tu nie jest takie, jakie się wydaje. Widz natomiast dostaje sygnały, że ów ksiądz może nie do końca jest tym, za kogo się podaje. Tajemnice się mnożą.
Co tu dużo mówić. Klasyczna (z pozoru) fabuła jest klasyczna a mroczny entourage jest mroczny. Wszystko jest tu stylizowane aż do przesady. Nastrojowa muzyka nie opuszcza nas nawet na moment, wnętrza spowite są w mroku i mgle, budujące klimat świece są nieodzowną częścią każdego niemal kadru, a łazienki i cele zakonników wyglądają jakby wyjęte z Silent Hill. Historia opowiadana jest tak, żebyśmy cały czas czuli, że coś wisi w powietrzu, a dziwne, nie wyjaśnione wydarzenia, które coraz częściej są udziałem naszego bohatera są klasyczne aż do przesady, wyjęte żywcem z horrorów klasy ‘B” ale równocześnie „obleśne” w horrowy sposób. Na początku daje to dużo radochy, ale im dalej tym bardziej nuży, bo przecież wszystko to już było.
Na szczęście już w połowie filmu historia skręca w inne rejony i wyraźnie zaczynamy dostrzegać, że Bartosz Kowalski (reżyser) ma swój pomysł na zabawę z kinem grozy. I z czasem jest tylko lepiej. Twórca nie tylko myli tropy, ale też przewrotnie igra z archetypowymi rozwiązaniami fabularnymi z tego typu historii. Kierunki, w które sprytnie skręca fabuła oferują przy tym naprawdę „soczyste” i porypane klimaty, które ucieszą każdego fana prawdziwej makabry. Są to też typowo „B” klasowe zagrywki, ale to żaden zarzut. Wręcz przeciwnie. Zakonnicy oddający się aż tak bluźnierczym rytuałom to coś, co każdy fan horroru „przytuli chętnie”.
Ale wróćmy do owego igrania z klasycznymi rozwiązaniami. Na początku mamy przed wszystkim mylenie tropów, ale im dalej tym reżyser pozwala sobie na więcej a sama końcówka to już „jajca” większego kalibru. I ja to kupuję! Nie chce spoilerować, ale całe, trwający kilkanaście minut finał dający nam aż dwa twisty, to feeria czarnego humoru, groteski, makabry, przerysowania stylistycznego i zakpienia z typowych zakończeń filmów o sektach. Wydaje mi się, że wielu fanów horrorów, oglądając jakiś film o przyzwaniu diabła, często zastanawiało się co, by było gdyby akcja miała się potoczyć właśnie tak… jak poprowadził ją Kowalski ( w pierwszej części zakończenia) i skrycie marzyło, żeby jakiś twórca o takie rozwiązanie się pokusił. Nie będę zdradzał szczegółów, ale ten przestylizowany balon mrocznej atmosfery został bezceremonialnie i bezwstydnie przebity, co dało jak dla mnie cudowny efekt. Podobnie śmiało z resztą Kowalski poczynał sobie w „W lesie dziś nie zaśnie nikt 2”, co wielu się nie podobało, ale pokazuje, że autor jest odważny w tym co robi a jego twórczość można powoli zaczynać nazywać kinem autorskim. Druga część finału to z kolei „B” klasowa, w duchu „Mastertonowa” jazda bez trzymanki. A już ostanie ujęcie to majstersztyk formalnego szaleństwa i psychodelii, choćby już w samym prowadzeniu kamery.
Czy „Ostatnie wieczerza” ma wady? Ma i to takie, które trochę psują odbiór. Pierwszą, drobniejszą są komputerowe efekty specjalne. Nie ma ich dużo, ale oczywiście nie wyglądają za świetnie. Niby drobnostka, ale troszkę zgrzytała mi ich jakość w zestawieniu z całą tą mroczną stylizacją i dopracowaną w najmniejszym detalu scenografią (coś jak w „Moral Kombat z 1995 roku). Drugim, większym minusem było dla mnie aktorstwo. Oczywiście nie było złe. Było (w większości przypadków) normalne. Zwyczajne. Tylko moim zdaniem „Ostatnia wieczerza” nie jest obrazem, który potrzebowałby akurat „zwyczajnego” aktorstwa. Weźmy postać przeora sportretowaną przez Olafa „To dlaczego ja nie gram” Lubaszenko. Pan Olaf, jest już weteranem kina, i że potrafi dać czadu, pokazał w finale opowieści (to było faktycznie genialne), ale przez większość czasu gra dość zachowawczo. Trochę rozkręca się drugiej połowie. Podobnie można powiedzieć o wcielającym się w główną rolę Piotrze Żurawskim. Grana przez niego postać nie zapada specjalnie w pamięć, a choć chłop nie jest tak doświadczony jak Pan Olaf (ten)Lubaszenko(?!!!), to przecież np. w takim „Exterminatorze” pokazał, że jak czuje konwencję to umie dać popis.. Najlepiej wypadł chyba Sebastian Stankiewicz, ale zdaje się, że miał on najbardziej interesującą postać do zagrania, a poza tym to akurat tego rodzaju aktor, który wie jak bawić się konwencją.
Mam z resztą swoją teorię, co do tego, że aktorsko nie jest tu aż tak dobrze jakby być mogło. Horror (a zwłaszcza w wesji „meta”) jest po prostu nowym zjawiskiem w polskim kinie i może aktorzy jeszcze nie do końca „czują” temat i po prostu nie całkiem rozumieli w czym występują? No i zagrali jak zawsze czyli dali radę. A mogli „roz….dolić” system, do czego konwencja niewątpliwe zachęcała. Z resztą po części w finale to zrobili.
„Ostatnia wieczerza” była niewątpliwie dla mnie zaskoczeniem. Nie dlatego, że okazało się iż jest bardzo dobra (chociaż jest), ale dlatego, że okazała się nie do końca tym, czego się spodziewałem. A okazała się kapitalną zabawą w horror, czyli to co my zwykle nazywamy nawet nie „meta” a „post” horrorem (w analogii do postmodernizmu). Czyli horrorem świadomym swojej konwencji i wykorzystującym ją w sposób, który z owej świadomości wydobywa jak najwięcej by dać jak więcej „funu”. Mamy tu rozpsasane przestylizowanie, błyskotliwe mylenie tropów i skręcanie w kierunki, którymi fan kina grozy może być zaskoczony, mamy groteskę i przegięte (nie pierdzielące się w tańcu) rozwiązania fabularne, mamy w końcu czarny (biorący widza z zaskoczenia) humor, oraz liczne „B klasowe” zagrywki a także wręcz „mastertonową” epickość w finale. A wszystko to zmiksowane płynnie, bez żadnych dysonansów i zgrzytów. Każdy element tu pasuje, tworząc naprawdę fajową, dającą radochę całość. Do tego stopnia, że „Ostatnią wieczerzę” nazwałbym nie tylko „post” horrorem, ale i „pop”horrorem. A może nawet (o co akurat nie tak trudno) najlepszym polskim filmem grozy.
Ament.
Autor: Goro M
Add A Comment